niedziela, 22 lipca 2012

"Aura"

   Witajcie!Nie ukrywam, że po rekordowo długiej przerwie. Wiele rzeczy złożyło się na tak mój długi odpoczynek, jak wiecie egzaminy gimnzjalne skończyły się pod koniec kwietnia, a po nich nastąpił teoretycznie tzw. light. U mnie tak do końca nie było, do tego ciężko mi było wybrać następna szkołę (z czym aż czekałam prawie do połowy czerwca), a potem znowu okropne oczekiwanie- do klasy, do której chciałam się dostać było przepełnienie osób i to dosyć duże- 38/30, a że to najlepsza szkoła w mieście konkurencja była duża. Mimo obaw dostałam się bez problemu, a teraz w wakacje starałam się dokończyć zaczęte opowiadanie. Wiem, że raz już zapewniałam kogoś, że do wakacji się pojawi, ale wiele sytuacji sprawiło, że mi się to nie udało. Możecie mnie uznać za niesłowną, jednak z reguły dotrzymuję słowa. Cieszy mnie fakt, że fani mojego bloga nadal są cierpliwi i nie skazali go na brak czytelników. Za to Wam gorąco dziękuje!
Chciałabym jeszcze powiedzieć, że termin następnego opowiadania jest mi kompletnie nie znany, tym razem przez wakacje. Teraz jestem w Niemczech (przestawione Z i Y na klawiaturze wyjątkowo utrudnia pisanie, znaki polskie udały mi się dzięki klawiaturze Google-tłumacza), a za kilka dni wyjeżdżam do Hiszpanii i dopiero w sierpniu pokażę się na Internecie, więc może wtedy uda mi się coś wyskrobać?
Pomijając przydługawe tłumaczenie się (wena wyjątkowo mi teraz dopisuje) zapraszam na kolejnie opowiadanie. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Na słowa krytyki również czekam, więc śmiało. ;)

P.S. Zaktualizowałam rubrykę "O mnie", więc jeśli chce Wam się przeczytać coś na mój temat, to proszę bardzo.  Przy okazji życzę Wam udanych wakacji! :D
 
 
   Każdy ma czasem dość. Naprawdę bardzo mocno dość. Czego? Szkoły, brzydkiej pogody, znajomych, czy siebie- ogółem wszystkiego. Nawet najbardziej wytrwałe osoby i te, które zdają się być zawsze szczęśliwe chcą coś zmienić, chociaż na chwilę, a potem powrócić do dziennej, czasami nudnej rutyny...

   Dziewczyna właśnie spoglądała przez szybę swojego okna w pokoju na najbliższy, otaczający ją świat. Działki, jeszcze "gołe" drzewa, inne osiedle za działkami, park i szkoła. Wszystko to było takie nieruchome, nieenergiczne, dosyć smutne- wiosna, która jeszcze nie nadeszła przypominała ludziom o zimie oraz zachmurzone niebo, z którego cały czas padały delikatne i małe kropelki wody, sprawiały ospałość i złe samopoczucie.
   Rozejrzała się teraz po swoim pokoju. Wytapetowane ściany na stonowany, czerwony kolor zdawały się jej dziwnie obce, szafy, biurko i inne meble, wraz z przedmiotami znajdującymi się na nich- stały tak jak zawsze, na swoim miejscu, jednak były trochę niecodzienne.
   Zawsze uwielbiała ten jedyny i własny skrawek ziemi na tym świecie. Mimo tego nie chciała w nim teraz przebywać, chciała się znaleźć daleko, daleko stąd. Nie chciala juz slyszec o tak zwanych "zerowkach" w szkole, o przygotowywaniach sie do egzaminu gimnazjalnego, o wyborze szkoly, ktorego dalej nie podjela.
   Karaiby, wyspy Kanaryjskie, Australia, Nowa Zelandia, a może Malediwy?- rozmyślała nad miejscami, które w dalekiej przyszłości chciałaby odwiedzić, jednocześnie chciała znaleźć się, w którymś z nich teraz, ale w którym? I jak? Tego nie wiedziała. Po prostu zamknęła oczy...

   Gdy je otworzyła stwierdziła, że nie znajduje się w swoim pokoju. Nawet nie w "swoim" mieszkaniu. Nie znała tego miejsca.
   Srebrzystoniebieskie ściany korytarza dawały temu miejscu wyjątkowy charakter. Płaskie lampy umieszczone na suficie powodowały błyszczenie się ścian, w niektórych miejscach. Co jakiś czas, w pewnych odstępach od siebie były umieszczone drzwi, o ciemniejszym odcieniu od reszty hallu.
   Sama świadomość, że znajduje się w nieznanym miejscu nie miała dla niej żadnego znaczenia. Po prostu cieszyła się, że znalazła się gdzieś indziej, niż zwykle. Zachowywała się tak, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod Słońcem.
   Zaczęła iść wgłąb korytarza. Po chwili doszła do drzwi windy.
   Śmieszne, od kiedy to drzwi windy są wypukłe i takie nowoczesne?- pomyślała. Chociaż nie przepadała za windami- zawsze miała jakiś niewytłumaczalny problem, żeby do którejkolwiek wejść- nacisnęła guzik, który spowodował otwarcie się drzwi w ułamku sekundy, co ją lekko zdziwiło. Po chwili, bez żadnych oporów, nawet z własnej nieprzymuszonej woli wkroczyła na jej pokład.
   Spojrzała na guziki z numerami pięter, przedział wynosił od 1-10. W tym momencie nie zawahała się po prostu wybrała ósemkę- zawsze wybierała swoją szczęśliwą liczbę, chociaż było to pojęcie względne. Nawet nie poczuła, gdy winda ruszyła ku górze, dowiedziała się dopiero o tym, gdy otworzyły się drzwi na ósmym piętrze.
   Zszokowana szybkością i wygodą jazdy windą wysiadła, robiąc powoli krok naprzód. Popatrzyła przed siebie- rozciągał się tam dosyć duży taras, z przepięknym widokiem na... ciężko było jej to określić, ale wyglądało to jak jakaś galaktyka. Miała ona kolory rozciągające się od różowego, do fioletowego, a wokół niej znajdowały się niezliczone ilości pięknych, błyszczących gwiazd.
   Z zachwytem spoglądała na ten widok, ciesząc oko nasyceniem barw. Dopiero po chwili spostrzegła, że nie znajduje się na piętrze sama. Przyjrzała się badawczo rozmawiającym postaciom, stojącym na brzegu tarasu.
   Po chwili jej świadomość zaczęła pracować na pełnych obrotach. Już kiedyś widziała ten obraz, co raz więcej jej się przypominało, gdy przyjrzała się lepiej tym dwóm osobom. Były to sylwetki mężczyzn, jeden był chudszy i wyższy, a drugi trochę niższy i bardziej barczysty. Jeden miał włosy czarne, drugi rude i oboje mieli ubrane te same żółto-czarne stroje.
   Gdzie ja dałam ten telefon?!- zastanawiała się, przeszukując kieszenie spodni- No, tak. Tutaj jest! O nie, jest wyłączony!- jeszcze bardziej podenerwowana zaczęła szybko wpisywać kod PIN. Na szczęście uruchomienie telefonu nie trwało zbyt długo. Po chwili miała już włączony aparat. Drżącą dłonią trzymała z całych sił urządzenie, cierpliwie czekała, aż nadejdzie moment, na który czekała.
   Jeszcze, chwila, tylko mała chwilka- powtarzała sobie te słowa w myślach. Dosłownie po paru sekundach nacisnęła guzik powodujący robienie zdjęcia. Z triumfem spojrzała na zdjęcie obu postaci, podających sobie rękę.
   Wtem rudowłosa postać odwróciła się i stała w osłupieniu- dziwiła się skąd znalazła się na tarasie ta dziewczyna. Druga osoba po chwili również odwróciła się, powtarzając czynność pierwszej. Natomiast dziewczyna uśmiechała się szeroko, spoglądając na mężczyzn nienaturalnie powiększonymi oczyma. Po chwili zaczęła wydawać z siebie niekontrolowane piski...
  
   D'Jok zaraz po rozmowie telefonicznej z Mają zrobił tak jak mu powiedziała- poprosił Sinedda na poważną rozmowę. Nigdy nie sądził, że do takiej dojdzie, ale życie pokazało mu już po raz kolejny jak potrafi zaskakiwać. Rozmowa wcale nie była taka zła jak myślał- Sinedd też był skory do przeprosin i wybaczenia. Na koniec podali sobie ręce, czyli symboliczny znak zgody.
   Rudy pierwszy się odwrócił i spojrzał zaskoczony na nastolatkę stojąca przy wejściu na taras i gapiącą się wprost na niego i Sinedda. Drugi po chwili namysłu nad odbytą przed chwilą rozmową, również się odwrócił i stanął jak słup soli.
   Przez kilka następnych chwil oboje analizowali wygląd dziewczyny, zastanawiając się, czy kiedyś ją spotkali albo znali. Nastolatka była dosyć wysoka, miała średniej długości brązowe włosy, raczej proste, chociaż niektóre końcówki podwijały się jej w różne strony. Szczególnie przyglądali się jej niebieskim oczom, które nie spuszczały z nich wzroku. Była ubrana w koszulę w kratę, w jasne kolory,  czarne rurki i najzwyklejsze w świecie czarno-różowe trampki. W ręku trzymała urządzenie, które wyglądało im na bardzo przestarzały holotelefon. Po chwili dziewczyna zaczęła wydawać piski- Sinedd i D'Jok pomyśleli przez ułamki sekundy, że może to jakiś robot z usterką, ale doszli do wniosku, że roboty nie mają tak ludzkiego wyglądu...

    Obydwoje po chwili zaczęli się zbliżać do nieznanej im dziewczyny, chcąc ją jakoś uspokoić. Gdy znajdowali się całkiem blisko dziewczyna obracała głowa to w lewo, to w prawo, spoglądając na zmianę na rudzielca i bruneta.
   Do kogo się najpierw odezwać do D'Joka, czy Sinedda?- zastanawiała się dziewczyna obracając głową na lewo i prawo- Obydwoje są moimi ulubionymi męskimi postaciami z całego GF-a! Co mam robić, co mam robić?!
   - Eee...- D'Jok zaczął coś mówić, więc uwaga dziewczyny skupiła się wyłącznie na nim, jej oczy błyszczały i wpatrywały się w niego, jak w jakiś święty obrazek- To jak się znalazłaś w naszym chronionym hotelu?
Pytanie D'Joka trochę ją zdenerwowało- jego pierwsze słowa do niej wyobrażała sobie całkiem inaczej, ale w końcu co innego może komuś przyjść na myśl, widząc nieznaną dziewczynę, przebywającą w hotelu od Snow Kids?
   - Po prostu jestem i już- odpowiedziała już trochę bardziej opanowana. Potem "wyłączyła" się, tzn. oderwała od rzeczywistości, odpływając swoimi myślami bardzo daleko. Czasami nie potrafiła nad tym zapanować.
   - Jak to się znalazłaś?- D'Jok chciał się dowiedzieć czegoś więcej- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?- Sinedd tymczasem zachichotał widząc, że po raz pierwszy ktoś ignoruje D'Joka. Chociaż był już z nim pogodzony i był innym człowiekiem, to jednak czuł, że minimalna dawka ich rywalizacji pozostanie między nimi już do końca życia- Zejdź na Genesis!- zawołał rudzielec.
   - Mówi się na Ziemię- dziewczyna oprzytomniała i od razu go poprawiła.
   - Yyy... Nie, na Genesis lub mówi się wracaj do Galaktyki- odpowiedział D'Jok.
   - Och! No tak! Przepraszam, zapomniałam, że znajduje się teraz w innej galaktyce.
   - Jesteś z innej galaktyki?!- Sinedd i D'Jok zawołali chórem.
   - Później wam wytłumaczę.
    Napastnicy chcieli coś jeszcze wyciągnąć z dziewczyny. Nie za bardzo wiedzieli jak, więc Sinedd starał się podtrzymać rozmowę.
   - Hm... To może zacznijmy od początku- zaproponował- Jak masz na imię?
   - W końcu jakieś normalne pytanie- powiedziała dziewczyna zachwycona prostotą wypowiedzi. Jednak D'Joka trochę to zirytowało- Mam na imię Aleksandra, w skrócie Ola, ale możecie na mnie mówić też Sefia- powiedziała, wyciągając dłoń w ich kierunku. Oboje uścisnęli ją.  
   - Co to za dziwne imię "Aleksandra"?- zastanawiał się Rudy, który wcześniej takiego nie znał.
   - Normalne, dziesięcioliterowe imię- powiedziała Sefia bardzo powoli i wyraźnie, czując się lekko urażona pytaniem D'Joka- Mogę poznać resztę drużyny?- zapytała z nadzieją w głosie.
   Mężczyźni popatrzyli na siebie i zgodzili się, bo i tak musieli iść do sali treningowej. Dodatkowo czuli, że nie pozbyliby się jej tak łatwo. Trochę naburmuszony D'Jok poszedł przodem, a kilka kroków dalej szła Sefia i Sinedd.
   - Nie przejmuj się nim, przejdzie mu- powiedział Sinedd szeptem.
   - Spokojnie nie zamierzam, w końcu to D'Jok- stwierdziła spokojnie.

   Drużyna Snow Kids dalej kontynuowała swój trening. Gdy nagle zaraz za D'Jokiem weszła jakaś dziewczyna z Sineddem. Cichy szmer zdziwienia przeszedł po sali treningowej.
   - Poznajcie, to jest Sefia, przybyła tu z innej galaktyki- powiedział Sinedd, wskazując gestem na Sefię.
   Snow Kids przywitali się z nią.
   - Nie mogę w to uwierzyć! Poznałam wszystkich obecnych Snow Kids!
   - Naprawdę jesteś z innej galaktyki?- zapytał zaciekawiony Thran. Dziewczyna przytaknęła.
   - Moja galaktyka to Droga Mleczna, a planeta to Ziemia.
   - To bardzo interesujące- stwierdził Thran- A w ogóle jak się tu znalazłaś, w naszym hotelu?
   - Po prostu jestem i już- odpowiedziała Sefia, tak jak poprzednim razem na to pytanie.
   Przez około 10 następnych minut Sefia odpowiadała na wszystkie pytania, które zostały jej zadane. Zaczęto od pytań o galaktyce, o Ziemi, poziomie techniki rozwiniętej na niej, o podziale politycznym, aż w końcu na pierwsze miejscu znalazły się nieco bardziej błahe pytania, o modzie, czy kulturze.
   Pogawędkę przerwał Rocket, stwierdzając, że powinni już wracać do treningu. Sefia bacznie się przyglądała przygotowaniom Snow Kids. W ich otoczeniu dało się czuć presję ciążącą na nich, dlatego nie odzywała się zbyt wiele.

   Sefia uważała, że to naprawdę miło ze strony drużyny, że zafundowała jej bilet na stadion, tym bardziej, że zrobili to w dzień finału, dla prawie im obcej osoby. Pomyślała, że bycie gwiazdami wielkiego formatu ma pozytywne cechy- chociażby dlatego, że zawsze ma się "wtyki".
   Dobrze wiedziała jaki będzie wynik meczu, ale nie dała tego po sobie poznać. Pomyślała nawet, że może jednak będzie inny, bo w końcu znalazła się w innej galaktyce, tak jakby w kreskówce, co mogło wywołać jakieś zaburzenie. Po chwili odrzuciła taki wniosek, gdyż jakby się już miało coś stać, to już by się to wydarzyło do tej pory.
   Była właśnie w drodze na stadion, jechała jedną z taksówek z rodzinami od zawodników. Obok niej siedziała Sonia- siostra Sinedda, która jechała (tak jak Sefia) po raz pierwszy taką nowoczesną taksówką. Obie wymieniały swoje poglądy, ciesząc się niezmiernie pięknem Stadionu Genesis.
   Po kilkunastu minutach wszyscy dojechali na stadion. Weszli specjalnym, bocznym wejściem, zarezerwowanym dla bliskich Snow Kids. Miało to na celu szybsze wejście- wejście główne było przepełnione kibicami, z resztą jak zwykle.
   Następnie Sefia podążała na końcu "sznurka". Droga na miejsca prowadziła wieloma korytarzami, o dziwo nie trzeba było wchodzić po żadnych schodach- dziewczyna stwierdziła, że wykorzystują tu specjalne dobrane pochylenie podłogi, dzięki czemu starsi i dzieci bez problemów pięli się ku górze.
   W końcu zajęli miejsca. Wygodnie się usadowili i z niecierpliwością czekali na rozpoczęcie meczu. Gdy mecz się zaczął i po przejęciu piłki przez Marka (co D'Jokowi się nie udało) w loży Snow Kids rozpoczął się doping, chociaż rodzice zawodników i dzieci z Club Galactik raczej siedzieli spokojnie, to Sefia nie wahała się przed głośnym krzyczeniem- zawsze gdy oglądała mecz piłki nożnej, szczególnie, gdy grała tam jedna z jej ulubionych drużyn nie umiała powstrzymać się od przeżywania spotkań.
   Z niecierpliwością czekała do ostatniego gwizdka, a gdy ten nadszedł kamień spadł jej z serca. Nic się nie stało, wszytko dobrze się zakończyło- Snow Kidsi wygrali puchar, a Piraci, właściwie Harvey i Sydney zdążyli użyć AntyMultifluxa.
  
  
   Finał minął, koniec emocji. Cóż, tak to w życiu bywa: mija coś fantastycznego, aby na nowo wróciło coś nudniejszego. Tylko, że to ciągle nie powracało. Sefia dalej znajdowała się w Galaktyce Zaelion. Bardzo tęskniła za Ziemią. Zastanawiała się, jak się mają jej wszystkie bliskie osoby, czy jej szukają, a może myślą, że zaginęła? Niestety nie miała pojęcia jak ma wrócić do domu. Thran i Clamp powiedzieli, że jej pomogą, chociaż sami nie wiedzieli jak to zrobić.
   Siedziała na schodach ze Snow Kidsami, prowadzącymi do kwadratu, na którym zawsze pojawiał się holotrener. Chcąc odgonić złe myśli spojrzała, tak jak inni na holotelewizor- właśnie zaczynała się najnowsza wersja reklamy "Rozkoszy Micro-Ice'a" (lub jak to woli "Napoju M-Ice'a"). Wszystkich ludzi istotnych w reklamie, poza brunetem, zamieniono na roboty. Na końcu została jeszcze dodana istotna informacja: "Rozkosz Micro-Ice'a jest niewskazana dla spożycia przez ludzi".
   - A pomyśleć, że chciałeś żebyśmy wszyscy to pili- powiedział D'Jok.
   - Wyluzuj stary. Ten napój zyskał ogromną popularność, odkąd zaczął być produkowany dla robotów!- odparł Micro-Ice- Naprawdę, sprzedaż przerosła wszelkie oczekiwania.
   - A ty, Sinedd? Jakie są twoje oczekiwania?- zapytała Mei. "Co za romantyczna chwila!"- pomyślała Sefia.
   - Oczekiwania? Ja... cóż, chcę być szczęśliwy. Z tobą- odpowiedział patrząc głęboko w jej oczy.
   - Pasują do siebie, co nie?- podsumowała Tia, mówiąc do Rocketa.
   Snow Kidsi prowadzili jeszcze przez kilka minut rozmowę, prowadziliby jeszcze dłużej, gdyby nie zniecierpliwione dzieci, które zaczęły prosić o grę w holotrenerze. Wszyscy stanęli w polu narysowanego kwadratu. Ten moment był przełomowy dla Sefii- spostrzegła coś, na co wcześniej nie zwróciła uwagi. Ten dzień, ta chwila- to wtedy potajemnie znikają Mei, Micro-Ice i dzieci z Club Galactik. Wiedziała jedno- na pewno pomoże w ich poszukiwaniach. Nie chciała im tego powiedzieć co się stanie, gdyż to zmieniłoby fabułę 4 sezonu. Spojrzała dokładnie po wszystkich już za niedługo zaginionych. Ich twarze były takie radosne...
   Po chwili wokół nich zaczęły się pojawiać szare płyty, sześcian zaczynał się budować. Sefia przełknęła głośno ślinę, mimo wszystko bała się stracić swoich nowych przyjaciół. Od kiedy to ona była taką okropną egoistką?! Miała już coś powiedzieć, aby jednak powstrzymać całkowite uruchomienie holotrenera- stwierdziła, że lepiej nie narażać Mei, Mcro-Ice'a  i dzieci na niebezpieczeństwo, gdy nagle wokół wszystkich zaczęło się pojawiać żółte, oślepiające światło, trochę przypominające dym- było już za późno. Każdy zaczął krzyczeć, gdyż trudno było mu utrzymać równowagę lub czuł, że zaczyna się unosić, co potęgowało narastający strach.
   - Clamp! Wyłącz to!- krzyczał Aarch, a technik Snow Kids starał się, początkowo bezradnie, zatrzymać działanie maszyny.
   Tymczasem Sefia czuła otaczającą ją energię, czuła jak odpływała- to było takie uczucie jakie towarzyszy jej przy zasypianiu. Nic się dla niej już nie liczyło, nie pamiętała co przed chwilą robiła, wszystkie zmartwienia odeszły w niepamięć. Nic, tylko ona i opadanie na dno oceanu zwanego umysłem...
  
   Cała kadra Snow Kids spoglądała na rozpływające się ściany holotrenera. Każdy gorączkowo myślał, czy nic się nikomu z piłkarzy i dzieci nie stało. W końcu ukazały się sylwetki różnych postaci. Aarch przez chwilę pomyślał, że mu się przywidziało, a jednak nie. Obok nich znajdowali się tylko: D'Jok, Sinedd, Ahito, Thran, Tia, Rocket i Mark. Inni zniknęli, po prostu ich nie było. Po wszystkich przeszła fala zdziwienia i smutku. Po nich nadeszła złość- wszyscy patrzyli wrogo na bladego jak ściana Clampa.
  
   Ból promieniował od głowy do reszty ciała. Dodatkowo czuła ucisk na swoich nogach. Miała zamknięte oczy, a gdy je otworzyła i tak nic nie widziała, jedynie małe okno gdzieś po sufitem. Stanie sprawiało jej ból, nie było miejsca, by usiąść. Nawet gdyby było i tak nie umiała pozbierać myśli, by wykonać jakąkolwiek czynność. Po chwili wydobyła z siebie cichy jęk, na który odpowiedzią był jęk kogoś innego. Po kilku następnych minutach jęków przybywało, każdy kogoś innego.
   - Co się stało?- Sefia usłyszała głos Sonii nieopodal siebie.
   - Nie mam pojęcia- odpowiedziała bezradnie dziewczyna.
   - Chwila. To kto jeszcze jest tutaj?- zapytał Micro-Ice, wprawiając obie dziewczyny w zdumienie.
   - Ja jestem- odpowiedziała cicho Mei.
   Następnie odezwała się jeszcze siódemka osób- były to pozostałe dzieci z Club Galactik.
   - Właściwie, to gdzie i jak się tu znaleźliśmy?- zapytał M-Ice.
   - Pamiętam jedynie, że weszliśmy do holotrenera, a potem oślepiło mnie żółte światło- odparła Sefia.
   - To chyba tyle co wszyscy- stwierdziła ponuro Mei.
   Następne kilka chwil wszyscy spędzili w ciszy, każdy miał ten sam problem- tysiące myśli przychodziło na raz do głowy, co nie pozwalało użyć logicznego myślenia. Czasami myśli układały się w nie do końca jasne obrazy, które nagle się rozsypywały.
   Mimo tego Sefia odkryła powód uciskania swoich nóg- to byli Xalet i Shenelyn z Club Galactik- dzieci z gwiazdozbioru Xenon i planety Xzion. Po chwili doszła do wniosku, że lepiej byłoby gdyby otaczały ją ludzkie dzieci- ich skóra nie była tak twarda i szorstka, chociaż określenie "szorstka" odnosiło się głównie do Xaleta.
   Dziewczyna zauważyła, że już od dłuższego czasu nie widzi tylko ciemności lecz szare odcienie najbliższych rzeczy. Były to słabej jakości obrazy, ale zawsze jakieś. Przed sobą widziała, przynajmniej tak przypuszczała jakiś stół, a nad nim wisiała jakaś mała tablica, chyba korkowa. Nic jej to nie mówiło.
   - Natrafiłam na jakąś gładką płytę- powiedziała Sonia- jest tak jakby wcięta w ścianę...
   - To pewnie drzwi- powiedziała Sefia, jednocześnie odczuła, że nie czuła nacisku od strony Shenelyn- Gdzie jesteś Shenny?
   - Siedzę na jakimś starym,- zrobiła pauzę- bardzo starym krześle. Znalazłam je przed chwilą.
   - Może jest tu więcej krzeseł?- zapytała Sefia.
   Wtem wszyscy zaczęli się poruszać w różne strony. Cały czas towarzyszyły temu różne dźwięki. Po kilku minutach szukania krzeseł częściowo po omacku dowiedzieli się, że ich ilość to cztery. W sumie siedziało sześć osób, gdyż Mei i Micro-Ice wzięli po jednym dziecku na kolana. Od razu zrobiło się luźniej w pomieszczeniu.  Stała tylko Sonia, Sefia, Cindy, Xalet i Jake.
   Sefia postanowiła podjeść do płyty, o której mówiła siostra Sinedda. Dotarcie do niej, to był wysiłek tylko kilku kroków. Dotknęła jej powoli i instynktownie zaczęła szukać klamki- zawsze tak robiła gdy w jej pokoju było ciemno i nie chciała zapalać światła. Za pierwszym razem, zaczynając od lewej strony na nic nie natrafiła. Prawa strona okazała się lepszym trafem. Po chwili nacisnęła na klamkę, jednak drzwi nie ustępowały.
   Przez chwilę zastanawiała się co robić, a inni zajęci byli patrzeniem albo starali się patrzeć co nastolatka chce zrobić. Po chwili ją olśniło- przecież ma telefon, który minimalnie mógłby oświetlić pomieszczenie. Dotknęła swoich spodni, ale to były spodnie treningowe Snow Kids. Tak bardzo chciała mieć swój telefon przy sobie i spojrzeć na jego tapetę z D'Jokiem i Sineddem...
   "Masz myśleć, a nie upuszczać wodze fantazji!"- dziewczyna skarciła samą siebie w myślach. Po chwili zastanowienia się doszła do wniosku, że w pomieszczeniu jest ciasno nie tylko, dlatego że jest ono małe, ale i jest w nim wiele rzeczy, o które ocierała się idąc do drzwi. Zaczęła więc dotykać ściany, wokół drzwi po omacku. Po chwili szukania nie-wiadomo-czego natrafiła na plastikowy przycisk. W pomieszczeniu rozległ się dźwięk "klik" i u sufitu zaczęło pojawiać się światło. Po kilku sekundach jarzeniówki rozświetliły całe pomieszczenie. Wszyscy popatrzyli na Hush'a Sharky'ego- nie wiedzieli, że znajdował się tu razem z nimi. Jedynie Sefia robiła coś innego.
   "To nie może być prawda!"- Sefia rozglądała się po małym pomieszczeniu, które tak dobrze znała, tyle razy w nim przebywała...

   - Clamp, co żeś narobił?!- wykrzyczał rozzłoszczony Aarch.
   - Ja... Nic... Nie wiem...- bełkotał przerażony technik.
   Gdzie one są? Jak mogły zniknąć? Po raz pierwszy na kimś mi zależy i od razu zostały mi odebrane... Muszę je znaleźć za wszelką cenę... -Sinedd starał się opanować swoje emocje, jednak czuł, że nie będzie to takie łatwe.
   Micro-Ice!- wewnętrzny głos D'Joka najszybciej zarejestrował, że GO brakuje. Teraz poczuł co to jest tęsknota za kimś ważnym, bliskim. Dopiero nie dawno odzyskał swego przyjaciela i już go stracił.
   Pozostali Snow Kids, również byli roztrzęsieni. Każdemu brakowało ich przyjaciół oraz dzieci, które również uwielbiali. "Jak mogli tak zniknąć? Gdzie teraz są? Czy wrócą?"- to ostatnie pytanie było dla wszystkich najważniejsze.

   Dame Simbai zawsze dotrzymywała słowa. Ta sytuacja także nie stanowiła dla niej wyjątku. Miała nadzieję, że on będzie tą osobą, która da nadzieję na odnalezienie zaginionych. Nie traciła czasu na wylot do Stowarzyszenia Fluxa. Po prostu udała się do swojego pokoju i skontaktowała się z Brim Balariusem, przez jej holozegarek. Aarch, Clamp i Snow Kidsi bardzo ją o to prosili, chociaż bez ich próśb i tak sama wzróciałby się do Mistrza.
   - Witaj, Dame Simbai- po całym Stowarzyszeniu rozległ się głęboki głos Mistrza.- Co cię w tej chwili do nas sprowadza?
   - Witaj, Mistrzu. Sprawa jest bardzo poważna. Stało się to na treningu Snow Kids...

   Kilka godzin później Simbai chodziła spięta po swoim pokoju, oczekując na jakąkolwiek wiadomość od Brim Balariusa. Po raz kolejny w głowie przeanalizowała wszystkie fakty, po raz kolejny chciała się upewnić, czy przedstawiła sprawę jasno całemu Stowarzyszeniu. Przy poprzednim przemyśleniu wypisała wszystko na kartce, wcześniej o dziwo tego nie zrobiła, było to efektem zdenerwowania:
1. Do holotrenera weszło 18 osób: 9 zawodników Snow Kids, 8 dzieci z Club Galactik i dziewczyna z innej galaktyki.
2. Zniknęło 11 osób: Mei, Micro-Ice, dzieci z Club Galactik i Sefia, czyli dziewczyna z innej galaktyki.

3. W holotrenerze znajdowały się praktycznie wszystkie fluxy: Oddech Akillian, 7 innych fluxów, dobrze nam znanych i jedna osoba nie posiadająca fluxa. Holotrener Clampa nigdy nie miał takiego obciążenia fluxami.
4. Teoria w punkcie drugim częściowo odpada, ponieważ ośmioro dzieci z Club Galactik posiada osiem różnych fluxów, więc holotrener wytrzymuje ich różnorodność (dzieci trenują w Clubie we własnym holotrenerze). Jednak  nie wiemy niczego jeśli chodzi o jego "pojemność" fluxów.
5. Porwanie dla okupu, bądź dla fluxów i różnych innych celów (w co nie ma sensu się zagłębiać) jest niemożliwe, ponieważ hotel Snow Kidsów jest silnie strzeżony, a potencjalnych osób chcących pozyskać fluxy już nie ma- Vega i Harris nie żyją i nie mieli żadnych współpracowników.

6. Clamp na pewno jest nie winny i cały czas stara się odnaleźć zaginionych.
7. Nie wiemy, gdzie zaginieni mogą przebywać, pewnie jest to jakieś miejsce na skraju galaktyki, gdyż nie można z nimi się skontaktować.  
   Kiedy Dame Simbai skończyła czytać ostatni punkt o mało nie dostała zawału, gdy usłyszała dzwonek swojego telefonu. Szybkim ruchem mocno chwyciła urządzenie, starając się opanować emocje...

   Na twarzach dzieci, Mei i Micro-Ice'a można było zobaczyć ogromne zdziwienie, wszyscy byli wpatrzeni w Husha Sharky'ego, który stał trochę przerażony na środku pomieszczenia.
   - Jak się tu znalazłeś?- zapytał Micro-Ice.
   - Ja? No ja... Po prostu jestem i już- odpowiedział cyklop.
   - Jasne, już gdzieś to słyszeliśmy- powiedział Micro-Ice, specjalnie zerkając na Sefię, która stała przy drzwiach, nieruchoma jak skała, z zachwytem patrząc przed siebie.
   - Sefia, czemu się cieszysz?- zapytała Shenelyn, która nigdy nie była oporna przy zadawaniu pytań. Niestety dziewczyna nie odpowiedziała, tylko uśmiechnięta kiwała głową.
   - Ooo... Przepraszam mówiliście coś do mnie?- nagle się ocknęła.
   - Chcielibyśmy znać powód twojej radości- powiedziała Mei.
   - To nawet bardzo dobrze, że chcecie. Popatrzcie na chwilę na całe to pomieszczenie.
   Nikt nie protestował.
   Pomieszczenie miało kształt niedużego prostokąta, było w nim dwoje drzwi- jedne, białe z brązową klamką, przy których stała Sefia i drugie drewnianie, nie posiadające klamki, które stały za krzesłem na którym siedział Theo. Krzesło te zaś znajdowało się pomiędzy prowizorycznie zrobioną szafką, z miękkiego drewna; na której stało wiele przedmiotów- kubki, śmietanki do kawy, zeszyty, puchary, gazety, paletki do ping-ponga i wiele innych; a "regałem" zrobionym z metalowych prętów w prawym narożniku było wiele piłek różnej wielkości- do siatkówki, koszykówki i piłki nożnej, piłek lekarskich też nie zabrakło. Na przeciwko niego znajdowało się lustro, umywalka i wiszące przy niej ręczniki. Zbliżając się znowu w stronę Sefii, obok ręczników stały dwa krzesła oparte o ściany, jedne z nich stykało się z małym stołem, nad którym wisiała tablica korkowa z różnymi pozapisywanymi kartkami. Następnie kolejne krzesło, obok krzesła wieszak na kurtki, a obok wieszaka Sefia.
   - Nie rozumiem- powiedział M-ice.
   -Jesteśmy w tym miejscu po raz pierwszy, skąd mamy wiedzieć o co ci chodzi?- zapytała Mei- Chyba,- wpadła na pomysł- chyba, że ty znasz to miejsce.- Sefia skinęła głową. Podeszła do tablicy korkowej, wzięła pęk kluczy z haka, który na niej wisiał, podeszła do drzwi i je otworzyła.
   Każdy teraz na nią patrzył jakby potrafiła czarować, a tylko otworzyła drzwi jednym z kluczy.

   Dame Simbai była prawdziwą erudytką, jednak to co powiedział Brim Balarius totalnie ją zszokowało. Nigdy o tym nie czytała. Uzmysłowiła sobie, że nie bez powodu został Mistrzem.
   - Aura- tak brzmiało to tajemnicze zagadnienie. Musi jak najszybciej powiadomić Aarcha i Clampa, o tym czego się dowiedziała. Szybkim krokiem udała się przez korytarz do pracowni Clampa. Oderwawszy go od dalszego szukania zaginionych, poprosiła go, aby poszedł z nią do trenera Snow Kids. Technik nie zadając żadnych pytań poszedł za nią, milcząc. Znaleźli go zamyślonego, gdy siedział w wygodnym fotelu za biurkiem, w swoim gabinecie.
   - Aarch- w pomieszczeniu echem odbijał się poważny głos fizjoterapeutki- Mam ważną wiadomość, przed chwilą rozmawiałam z Brim Balariusem- poinformowała. Aarch uniósł pytająco brew, nie wiedział jakiej odpowiedzi miał się spodziewać, spoglądając na wyraz twarzy Dame Simbai.
   - Powód zniknięcia jest spowodowany Aurą- powiedziała krótko.
   - Aura, ale co to takiego?- zapytał Clamp, który się ożywił, ponieważ w końcu miał pewność, że to nie on zawinił- ostatnio co raz bardziej zaczynał wierzyć, w to o co go niektórzy posądzali.
   - Zanim wam wyjaśnię popatrzcie na punkt 3. - powiedziała podając im lekko już zgniecioną kartkę, z nadal czytelnym pismem. Mężczyźni przeczytali następujące zdanie:
3. W holotrenerze znajdowały się praktycznie wszystkie fluxy: Oddech Akillian, 7 innych fluxów, dobrze nam znanych i jedna osoba nie posiadająca fluxa. Holotrener Clampa nigdy nie miał takiego obciążenia fluxami.
   -
Dalej nic z tego nie rozumiem- odrzekł Aarch.
   - Posłuchajcie, cała ta historia kręciła się wokół obciążenia fluxami, pojemnością holotrenera itd. To było zbyt oczywiste. Jednak przeoczyliśmy najważniejszą poszlakę, która wydawała nam się najmniej ważna- Aarch i Clamp dalej nie rozumieli o co chodzi, więc fizjoterapeutka pospieszyła z wyjaśnieniem- Nie braliśmy pod uwagę tego, że do holotrenera weszła osoba bez fluxa.
   - Czyli to przez Sefię?- zapytał zdziwiony Clamp- Ale przecież już raz w dzień finału, gdy drużyna miała odpoczynek pozwoliłem jej wejść na kilkanaście minut do holotrenera i nic się nie stało.
   - Tak, to prawda, bo wtedy nie pojawiła się Aura- posiadają ją osoby, które nie mają fluxa. W 90 procentach, a i pewnie więcej ludzi posiadjących Aurę nie wie o jej istnieniu, a co dopiero o wyzwoleniu, niestety nie mamy dokładnych danych statystycznych, przez to, że w naszej galaktyce 98% ludzi posiada fluxa, chociaż go nie używa, więc zazwyczaj nie mamy styczności z ludźmi bez fluxa albo przynajmniej o tym nie wiemy.
   - Dobrze, więc powiedz nam co Aura takiego robi skoro nie jest to flux. Teleportuje, jak Smog?
   - Aura, mimo że posiadają ją wszyscy ludzie bez fluxa, ujawnia się tylko w jednym przypadku na miliard, w pełnej formie. Aura pojawia się gdy człowiek bardzo jej potrzebuje, na przyklad jest mu: źle, popada w depresje, krótko mówiąc jeśli czegoś bardzo, szczerze potrzebuje. Zazwyczaj ujawnia się w drobnych kwestiach, często jedni ludzie posiadają więcej szcześcia niż inni, a my możemy zastanawiać się dlaczego - jest to spowodowane Aurą, która u jednych ujawnia się bardziej u innych mniej. Sefia nie powiedziała nam jak się tu znalazła, ponieważ tego nie wiedziała. Powiedziała, że jest i już, i mówila prawdę. Widocznie bardzo chciała się przenieść w inne miejsce, ale dlaczego Zaelion, nie wiem. Teraz pewnie jest na Ziemi, bo chciała wrócić do domu, a Aura ujawniła się niespodziewanie, gdyż nie umie jej kontrolować. Kumulowała się tak długo, aż w końcu nagły niespodziewany impuls, nagła zmiana samopoczucia spowodowała jej uwolnienie się, przy okazji zabierając inne osoby.
   - Więc możemy ich jakoś wydostać z Ziemi?
   - Niestety nie możemy, nie wiemy gdzie znajduje się Droga Mleczna, musi to zrobić Sefia.
  
   Minęły już około 24 godziny od pojawienia się przybyszów z innej galaktyki na Ziemi. Po wyjściu z ciasnego kamerlika, w którym się wcześniej znajdowali, Sefia wszystko im wyjaśniła. Powiedziała im, że znajdują się teraz na Ziemi, jej rodowitej planecie, konkretnie w jej szkole, przy sali gimnastycznej, a kamerlik to tak naprawdę był pomieszczeniem nauczycieli wychowania fizycznego i schowkiem na różnego rodzaju przedmioty związane ze sportem.
   Dokładnego czasu ich pobytu w tym miejscu nie dało się określić, ponieważ gdy Sefia wyszła na główny korytarz szkoły, zobaczyła, że na wielkim elektronicznym zegarze, wciąż była ta sama godzina, jak w dniu gdy opuściła Ziemię. Na początku myślała, że to zwykły przypadek, ale stojąc tak na wprost zegara, przez kilka minut, godzina dalej pozostawała taka sama. Tak, czas stanął w miejscu. Pomyślała, że pewnie wszystko wróci do normy, gdy jej nowi przyjaciele wrócą do domu, tylko nie wiedziała jak to zrobić.
   Postanowiła ich nie zamartwiać tym problemem, przynajmniej dzieci, Mei i Micro-Ice sami się zaczęli domyślać, później odbyli poważną rozmowę z Sefią, która niestety potwierdziła ich obawy. Cóż, chcąc im urozmaicić czas tego nieplanowanego pobytu nauczyła ich grać (przynajmniej usiłowała) w siatkówkę, koszykówkę, piłkę ręczną, a nawet zabawiali się rzutami osobistymi do kosza, czy rzutem piłką lekarską, chociaż Sefia za tym nie przepadała.
   Mieli okazje spróbować ziemskiego jedzenia, tak różnego od tego z Zaelion. Mogli też stwierdzić, że Sefia mówiła prawdę o technice i innych rzeczach związanych z tą planetą, o których opowiadała im tyle. Mogli robić wszystko co chcieli, byli ponad czasem. Według obliczeń Sefii znajdowali się na Ziemi już około tygodnia (użyla do tego stopera). Dalej nie wiedziała co zrobić by znowu znaleźć się na Genesis.
   - Musi być jakieś rozwiązanie- powiedział pewnego dnia Micro-Ice- Przecież nie możemy tu tkwić do końca życia.
   - Na pewno jakieś jest- odpowiedziała Sefia- Musielibyśmy wrócić takim sposobem jakim się tu znaleźliśmy.
   - To niemożliwe, tu nie ma holotrenera- stwierdziła Mei, która co raz bardziej traciła nadzieję..
   - Znajde jakieś rozwiązanie, obiecuję- przyrzekła dziewczyna, w której nie było widać cienia radości towarzyszącego jej wcześniej.
   Od tamtej pory myślała nad tym intensywnie. Często gdy wszyscy szli spać siedziała w rogu sali gimnastycznej i rozmyslała nad sposobem powrotu, zazwyczaj nie udawało jej się wymyślic czegoś sensownego, ale uważała, że musi istnieć jakieś rozwiaząnie- zawsze jakieś jest.
   - Cześć Shenny- powiedziała Sefia, siadając obok niej- Czy coś cię martwi?
   - Bo... Ja się tak tylko zastanawiałam,- mówiła powoli- ile jeszcze tu będziemy i dlaczego tu jesteśmy, możesz mi to wytłumaczyc?
   - Ależ oczywiście skarbie. Posłuchaj, wiesz że Clamp i Thran pomagali mi w odnalezieniu drogi do domu. Otóż odnaleźli ją- był to ten żółty dym, Clamp po prostu pomylił przyciski, zamiast włączyć boisko uruchomił powrót na Ziemię- Sefia mówila jej to patrząc prosto w oczy, wiedziała, że nie jest to najlepsze kłamstwo, ale nie potrafiła zbyt dobrze kłamać. Resztkami sił powstrzymywała swój głos, aby się nie łamał. Nagle podeszła do nich Sonia- ona i Shennelyn należały do najbystrzejszych dzieci z Club Galactik.
   - Jeśli tak zrobił to czemu czas stanął w miejscu? Dlaczego nas stąd nie wyciągnął.
   - Widocznie wystąpiły usterki, ale w końcu jest technikiem Snow Kids, więc da radę- odpowiedziała Sefia, a na jej twarzy pojawił się blady uśmiech. Dzieci na szczęście zrezygnowały z drążenia tematu, gdy nagle w ich stronę zaczął iść Theo- chłopczyk w okularach, przez złośliwych nazywany mądralą, czy kujonem. Sefia pomyślała, że słyszał jej rozmowę z dziewczykami i chce wtrącić swoje trzy grosze, jednak przeszedł obojętnie obok do grona chłopców.
   Gdy minęło około 2 tygodni co raz ciężej było powstrzymać zniecierpliwienie dzieci, które chciały wrócić do domu. Zasypywani pytaniami: Sefia, Mei i Micro-Ice też mieli już dość. Wymyślali na poczekaniu gry, którymi mogłyby się chociaż na chwilę zabawić. Pewnego razu zamknęli się w trójke w szatni- każdy z nich potrzebował ciszy i spokoju. Dwójka ze Snow Kids usiadła na ławce, zaś dziewczyna na chłodnej, wykafelkowanej podłodze. Usiadła po turecku, ręce położyła na kolana i zamknęła oczy. Postanowiła oczyścić swój umysł ze wszystkich myśli, chciała po prostu na chwilę niczym się nie zamartwiać.   - Sefia, otwórz oczy- poprosiła Mei. Lekko zdziwiona spełniła prośbę. Zobaczyła otaczająca ją białą mgłę. Im bardziej zaczęła myśleć o niej, tym szybciej mgła znikała.
   Co to ma niby być?- zastanawiala się- Przecież ja nie posiadam fluxa... To niemożliwe. Zamknęła oczy jeszcze raz, tym razem poczuła niesamowitą energię. Po przedyskutowaniu z Mei i M-Icem zaistniałej sytuacji doszli do... niczego-
nic nie udało im się wymyslić. Tego wieczoru Sefia nie potrafiła zasnąć, ciągle myślała o tym co dzisiaj się jej przydarzyło. Próbowała zasnąć lecz nie potrafiła, kręciła się z boku na bok. Gdy z nudów postanowiła przeczytać artykuły ze starej gazety zmorzył ją sen. Rano obudziła się gwałtownie, a zostało to wywołane przez jej sen, który przedstawiał nie zbyt straszną scenę z jej życia.
   Właśnie siedziała na swoim łóżku w pokoju, patrzyła za okno, miała niezadowoloną minę, zamknęła oczy, a wokół niej pojawił się żółty dym i po chwili zniknęła- tak była treść jej snu. Doznała olśnienia- ten dym teleportował ją do Zaelion, tak samo jak na Ziemię. Wystarczyło tylko zamknąć oczy i wyciszyć się- wtedy się pojawiał. Ogromnie szczęśliwa sprowadziła wszystkich w jedno miejsce, kazała im usiąść w kręgu, podać sobie dłonie i zamknąć oczy, powiedziała też, że to umożliwi im powrót do domu. Szczęśliwe twarze jej towarzyszy spowodowały w jej sercu ogromną radość, której już dawno nie doświadczyła.
   
Usiadła po turecku, tak jak ostatnio, podała ręcę siędzącym obok niej, uśmiechnęła się szeroko i zaczęła skupiać się na stadionie Genesis, konkretnie na holotrenerze. Na jej dłoniach, a po chwili na całym ciele zaczął pojawiać się czerwony dym, który zaczął otaczać też innych. Poczuła, że wypełnia ją ogromna radość, a gdy otworzyła oczy spostrzegła, że nie znajduje się już na Ziemi.

   Dame Simbai powiedziała wszystkim co stało się tego feralnego dnia w holotrenerze. Nie przyjęli tego z radością, gdyż Sefia mogła nigdy nie odkryć jak posługiwać się Aurą. Czekali już 2,5 tygodnia i dalej nic.

   Clamp przyszeł kilka minut przed treningiem, aby ustawić na nowo holotrener. Niewyspany wszedł do sali treningowej. Schylił się i spojrzał na kable- sprawdzał czy były prawidłowo podłączone. Wtem pomieszczenie zaczęło wypełniać czerwone światło. Chcąc sie podnieść uderzył się w biurko. Przeklnął w duchu i powoli wstał. Ujrzał srebrzystoniebieskie ściany holotrenera, chociaż go nie włączał.

   Po chwili ściany zniknęły, w miejscu holotrenera siedziały dzieci z Club Galactik, Mei, Micro-Ice i zdyszana Sefia, i... Hush Sharky?! Nie, to było nieważne. Technik Snow Kids otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, a gdy Micor-Ice spytał się czy nic mu nie jest, uśmiechnał się jeszcze szerzej, niż otworzył oczy. Gdy szok go opuścił zwołał wzsystkich do sali treningowej.
 
   To był kolejny smutny dzień. Taki sam jak poprzedni: zejdzenie śniadania, trening, przerwa, obiad, czas wolny, krótszy trening, kolacja i spanie w swoim pokoju do dnia następnego. Taka rutyna powoli zabijała Sinedda, chociaż tak naprawdę to nie przez nią czuł się tak okropnie. Dobrze wiedział, że to przez brak u jego boku Mei i siostry Sonii. Jedynie próbował zmusić się do uwierzenia, że to tylko przez rutynę. Właśnie powoli kładł nogę za nogą, żeby jak najpóźniej dojść na trening- mimo, że jego myśli odbiegały wtedy od zaginionych, to mimo wszytko chciał mieć bliskie mu osoby cały czas w pamięci. Szczerze podziwiał swoich rodziców, gdy dowiedzieli się, że Sonia zniknęła, nie zrobili żadnego ruchu, który pokazałby ich cierpienie, bowiem bezruch nie jest oznaką słabości, tak przynajmniej przeczytał kiedyś brunet w książce. Teraz to rozumiał- przy nim nie zareagowali, gdyż nie chcieli mu sprawiać większego bólu... Doskonale wiedział, gdzie są, ale nie wiedział czy powrócą- to było najgorsze.

   Nagle przed oczyma mignęła mu ruda czupryna, był to D'Jok, któ y właśnie wyszedł z pokoju, on również bardzo cierpiał- zaginęli jego podopiecznie, najlepszy przyjaciel i dobra przyjaciółka. Co prawda nie był w tak złym stanie jak Sinedd, po prostu nauczył się ukrywać swój bół, wyładowując go często na trenigach, bądź w pokoju. Tego mogli się tylko domyślać ci, których ściany stykały się z jego pokojem.
Gdy Rudy zobaczył Sinedda powiedział, z resztą tak jak co dzień, gdy go widział pocieszające zdanie, a potem zaczął rozmawiać z nim na tematy najróżniejsze. Brunet oczywiście nie był skłonny do rozmowy, ale przez grzeczność, odpowiadał D'Jokowi.
   Nagle na korytarzu rozległ się charakterystyczny dźwięk- taki gdy Aarch chciał coś przekazać przez mikrofon. Okazało się, że tą osobą był Clamp, który po prostu kazał migiem wstawić sie w sali treningowej, brzmiał bardzo radośnie, więc D'Jok i Sinedd przyspieszyli tempo.
W końcu gdy dotarli do wcześniej wspomnianej sali oniemieli. Zaginieni wrócili! Sinedd od razu pobiegł do Mei i Sonii, które już na niego czekały, a D'Jok do Micro-Ice'a. Po chwili zjawili się też pozostali Snow Kidsi, równie ucieszeni, jak poprzedni.
Po kilkunastu minutach sala opustoszała, gdyż rodzice dzieci z Club Galactik odebrali swoje pociechy, a denerwującym dziennikarzem zajęli się odpowiednio Piraci. Sefia opowiedziała o tam co działo się na Ziemi- o zatrzymaniu czasu, o różnach sportach itd. 
   - Sefia, udało ci się opanować Aurę -powiedziała Dame Simbai, gdy dziewczyna skończyła mówić- To naprawdę wspaniale.
   - Co takiego? Och, chodzi o ten dym, który teleportuje?
   - Tak, chociaż nie do tego właściwie on służy- po krótce fizjoterapeutka wytłumaczyła co takiego robi to zjawisko.
   - Nie rozumiem jednej rzeczy- Aura teleportowała mnie tutaj, chociaż myślałam o ziemskich miejscach.
   - Musiałaś je wybrać podświadomie.

   - A dlaczego raz ma kolor żółty, biały, bądź czerwony?
   - Nie jestem pewna, nie mamy dokładnych danych, ale to chyba zależy od nastroju, powiedz jak się czułaś przy wyzwoleniu różnych kolorów?
   .-Po raz pierwszy, gdy użyłam jej nie świadomie chciałam znaleźć się w odległym miejscu, miałam wszystkiego dość. W holotrenerze nie myślałam o powrocie na Ziemię, ale chciałam powstrzymać jego uruchomienie się, do tego byłam zła na siebie, nie ważne z jakiego powodu...- urwała, a po chwili kontynuowała- Biały kolor pojawił się gdy starałam się oczyścić umysł z wszystkich myśli, a czerwony... Wtedy chyba byłam pewna siebie, czułam, że powrócimy wszyscy do Zaelion.
   - To wszystko wyjaśnia- powiedziała spokojnym tonem.
   - Naprawdę bardzo chciałbym was wszytkich za to przeprosić,- Sefia zwróciła się do zgromadzonych- nie chciałam wam sprawić tyle przykrości- powiedziała dziewczyna ze skruchą- Mam nadzieję, że mi wybaczycie- po jej twarzy było widać, że naprawdę żałowała.
   Drużyna stwierdziła prawie od razu, że jej wybaczy.
   -Diękuje wam za wszystko, za finał, za gościnność. Chyba nigdy wam się nie odwdzięczę. Po tym wszystkim nie wiem, czy kiedyś jeszcze użyję Aury, oczywiście oprócz powrotu do domu.
   -Ej, czekaj no chwilę-zawołał D'Jok, gdy dziewczyna zbliżyła się do holotrenera, z którego chciała się teleportować- Powiedz nam jescze dlaczego chciałaś powstrzymać wtedy działanie holtrenera?
Ponieważ myślałam, że osoby, które wiedziałam, że będą zaginionymi, znikną gdzieś, Vega je porwie albo ktoś inny,bałam się o ich zdrowie i życie, a całe zdarzenie widziałam w kreskówce- pomyślała.
Sefia szybko wskoczyła na kwadrat, krzyknęła: Clamp, odpalaj! Otoczyła się Aurą, tym razem koloru różowego, pomachała na pożegnanie, zniknęła za ścianą holotrenera, a gdy ten znów został otwarty już jej tam nie było.
   - Ciekawe, dlaczego nam nie powiedziała- zastanawiała się Tia.
   - Widocznie uważała, że prawda będzie dla nas niezbyt dobra- powiedziała Dame Simbai, która trafiła w sedno.
   - A jak myślisz czemu tym razem był to kolor różowy?- zapytała Mei.
   - Myślę, że różowy oznacza radość.

   Sefia obudziła się na swojej wersalce, nie wiedziała, czy wszystko co ją spotkało to sen, czy nie. Gdy usiadła spojrzała na zegar, godzina 16:53. Tak, wszystko wróciło do normy, jej mama robiła coś w kuchni, a za oknem padał deszcz. Wzięła do rękiswój telefon mimo wszystko była pewna, że to nie był sen, weszła w kategorię "zdjęcia", nie było tam żadnego, które zrobiła sobie ze Snow Kidsami, pozostało jedynie te, na którym jej nie było- godzący się D'Jok i Sinedd. Czy to był dowód? Stwierdziła, że nie, a to tylko dlatego, że zapomniała, że w kreskówce nie pokazują ich od strony windy, tylko od strony galaktyki, ale to tylko taki mały szczególik.

   W każdym bądź razie, bez względu na to czy to była prawda, napisała o tym opowiadanie- wszystko opisała w nim tak, jak zapamiętała.

środa, 29 lutego 2012

"Nadzieja umiera ostatnia"

   Witam Was, po długiej przerwie! Wiem, że nawaliłam (znowu), ale nic na to nie poradzę, gdyż za każdym razem, gdy chciałam dokończyć opowiadanie wszystko się sprzysięgało przeciwko mnie. Wtedy znajdywałam jakieś niedociągnięcia i robiło się z tego błędne koło. Po kilkukrotnym zmienianiu planowanej daty opublikowania doszłam do wniosku, że do końca lutego opublikuje to opowiadanie, choćby nie wiem co. I tak o to jest. :D
    Opowiadanie umieszczone jest na początku sezonu drugiego, gdy Mark dołącza do Snow Kids. Uprzedzam, że nie wiem kiedy pojawi się następne- egzaminy gimnazjalne zbliżają się wielkimi krokami. Oczywiście przepraszam za błędy ortograficzne i interpunkcyjne. Miłego czytania!
   P.S. Co sądzicie o małej zmianie image'u bloga?

  

   Micro-Ice nie mógł przegapić tej miny. Zawsze to on ją robił, ale nie mógł przecież zobaczyć własnej twarzy.
   Szedł korytarzem hotelu Snow Kids na Genesis. Po przejściu kilku kroków zauważył Thrana wychodzącego ze swojego pokoju. Obrońca dołączył się do niego i szedł z nim w jednym kierunku.
   - Na prawdę chcesz go obudzić, tylko po to aby mu o tym przypomnieć?- Thran zadał pytanie M-Ice'owi. Nie mógł uwierzyć, że mógł być na tyle złośliwy, by zrobić coś takiego osobie, która z charakteru jest tak podobna do niego.
   -Tak!- odpowiedział brunet szybko, uśmiechając się i patrząc przed siebie, myślami widząc siebie w niedalekiej przyszłości.
   Tak już tu są... Thran nacisnął konkretne guziki przy drzwiach, które po chwili się odsunęły. Ukazały one widok na pokój hotelowy, w którym spała rozwalona na całym łóżku ciemnoskóra osoba.
   Thran usiadł na pustym łóżku, a Micro-Ice kucnął przy tym zajętym.
   -Dryń!Dryń!Dryń!-zaczął wydawać z siebie odgłosy- Dryyy...- już miał dokończyć lecz dostał pięścią po głowie, w skutek czego upadł na podłogę. Czekał chwilę, aż obraz zaczął się stabilizować, gdyż było to mocne uderzenie i po chwili, powoli podniósł się z podłogi, masując przy tym głowę.
   -Mówiłem ci wcześniej, że to nie jest najlepszy pomysł- powiedział Thran śmiejąc się głośno. Tym razem "śpioch" obudził się całkowicie. Spojrzał na Thrana, na Micro-Ice'a i uświadomił sobie dlaczego "budzik" był tak miękki i zaczął się śmiać.
   - I po co tobie było mnie budzić?- zadał pytanie retoryczne Mark, patrząc na poszkodowanego- Przecież wiesz, że tak jak ty lubię się wyspać i nienawidzę, jeśli ktoś mnie budzi.
   - Mam w tym swoją korzyść- powiedział siadając M-Ice- Lepiej się tak nie ciesz, Mark, bo zaraz nie będzie ci tak wesoło.
   Mark popatrzył na napastnika pytającymi oczyma, gdyż nie mógł sobie przypomnieć, czy dzisiaj miał robić coś niewesołego.
   - Musimy iść...- zaczął Thran- do biblioteki.
   - I co w tym strasznego, oprócz tego, że jest to jedne z bardziej nudniejszych miejsc, jakie mogą istnieć w galaktyce?
   - Już ci odpowiadam- powiedział Mały- To oznacza, że będziesz musiał przeczytać książkę!- wykrzyczał, jednocześnie na jego twarzy zagościł chytry uśmieszek.
   Przez kilka sekund Mark wyglądał jak pokerzysta- na jego twarzy nie dało się wychwycić żadnych emocji. Jednak po ich upływie wygląd jego twarzy zaczął się diametralnie zmieniać. Jego usta drżały, następnie się otworzyły i wydobył się z nich dźwięk:
   - Nieeeeeeee!- na jego twarzy malowało się: przerażenie i zaskoczenie.
   Micro-Ice nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Już wiedział dlaczego drużyna się z niego śmiała podczas rozmów o książkach.
   - Mark! Nie histeryzuj!- Thran krzyczał, by przekrzyczeć ciemnoskórego- Ubieraj się i pójdźmy po tą książkę, im szybciej ją przeczytasz tym dla nas lepiej. Z resztą wiedziałeś już o tym od kilku dni.
    - Dobra, zaraz. Muszę się oswoić z tą myślą.
   Zamknął oczy, nogi złożył do przysiadu tureckiego, ręce rozłożył na nogach, złączając kciuki z palcami wskazującymi, w charakterystyczny sposób. W całości wyglądał jakby chciał medytować.
- Ommm...- powiedział bardzo spokojnym głosem, po czym dodał- Już! Zaraz będę gotowy do wyjścia.

   Thran i Mark szli jedną z głównych ulic Genesis. Nagle Thran zauważył jakieś ciekawe urządzenie na wystawie jednych ze sklepów, które mijali.
   - Poczekasz chwilkę?- zapytał obrońca, na co Mark przytaknął.
   Ciemnoskóry usiadł smutny na ławce, wpatrując się w przylepionego do szyby kolegi.
   Wtem zza zakrętu wyszły Tia i Mei. Upewniając się, że Thran dalej się zachwyca wystawą sklepową Mark szybko ruszył w ich stronę.
   - Dziewczyny! Pomóżcie mi błagam!- zrobił oczy kota ze "Shreka".
   - Nie- odpowiedziała stanowczo Mei.
   - Al-ale dlaczego?- zapytał się przeciągając ostatni wyraz.
   - Po pierwsze i najważniejsze: dziewczynom na zakupach się nie przerywa, tym bardziej, że Tia wykazała na nie minimalną chęć- oświadczyła poważnym tonem szatynka- A po drugie zostałyśmy ostrzeżone przez innych, by ci nie pomagać.
   - Wybacz, to dla twojego dobra- powiedziała Tia, lekko unosząc kąciki swoich ust, co było dla niej bardzo trudne przy obecnej sytuacji- Rocket wyjechał na Akillian.Następnie dalej poszła z przyjaciółką.
   Mark wrócił zgaszony do ławki. Po kilku minutach Thranowi udało się zaspokoić "głód" nowości technicznych i ruszyli dalej.
   - Muszę to robić?
   - Tak, z resztą to nic strasznego.
   - Przecież to jest książka!
   - Oj, przestań Mark! Ty i tak masz wersję light, więc nie narzekaj!
   - To wersja hard też jest?- zapytał zdziwiony.
   - Tak, jest taka- odpowiedział Thran z odrobiną cierpliwości, która mu jeszcze pozostała- Powiem ci jeszcze raz, dlaczego to musisz zrobić. Więc będziesz czytał opowiadanie na temat genezy Oddechu.
   - Ge... co?
   - To znaczy z powstaniem Oddechu- wytłumaczył obrońca- Jeśli je przeczytasz to łatwiej będzie ci odkryć i przyswoić Oddech. Ja i pozostali Snow Kidsi musieliśmy sami odszukać informacje na jego temat, gdy okazało się, że Oddech Akillian nie zniknął, bo Tia go używała.
   - Wydaje mi się, że opowiadania nie są zbyt długie, więc chyba dam radę- pocieszał się Mark, na co jego towarzysz pomyślał, że w końcu pała choć minimalnym entuzjazmem.

   Po kilku minutach oboje doszli do Wielkiej Biblioteki Genesis. Gmach biblioteki był 2 razy większy, niż przeciętna siedziba Technoidu. Thran już dawno zdążył się oswoić z tym miejscem lecz dla Marka było to nowe i niezwykłe doświadczenie. Nigdy nie sądził, że istnieje aż tyle różnych książek, a to była tylko jedna biblioteka!
   Thran prowadził Marka przez długi korytarz w głąb budynku. Ponad nimi latały roboty z wózkami na książki, układając je w odpowiednich miejscach. Po minięciu wielu, ogromnych regałów doszli do miejsca wypożyczenia i oddawania dzieł literackich.
   Za ladą biurka siedziała dosyć młoda kobieta- brunetka o zielonych oczach. Ciemnoskóry zdziwił się, że w takim nudnym, dla niego miejscu można spotkać nie tylko "stare babcie", ale całkiem atrakcyjne kobiety.
   - Thran!- brunetka widocznie się ucieszyła na jego widok- Dosyć dawno cię tu nie było.
   - Tak, to prawda Leslie. Ciężko było znaleźć mi czas między treningami, ostro przygotowujemy się do meczy.
   - Rozumiem- dziewczyna uśmiechnęła się promiennie- Mam nadzieję, że dacie radę wygrać kolejny puchar.
   - Dzięki! Wiesz, że damy z siebie wszystko- chłopak cieszył się, że SK nadal mają swoich wiernych fanów- Miałem zarezerwowaną książkę pt. "Rok wielkich zmian".
   - Tak, tak. Mam ją gdzieś tutaj...- dziewczyna spojrzała na regały stojące za jej biurkiem- tam znajdowały się książki zamówione telefonicznie lub internetowo albo osobiście. Po chwili znalazła książkę i podała ją Thranowi- Proszę, ale to chyba nie dla ciebie?
   - Nie to dla Marka.
   Dziewczyna zmarszczyła lekko swoje brwi i spojrzała pytającym wzrokiem na piłkarza. Ten spojrzał w lewo, potem w prawo i stwierdził, że obok niego nie ma ciemnoskórej osoby.
   - Mark!- zawołał, łamiąc tym samym przepis aby w bibliotece nie krzyczeć. Czytelnicy siedzący przy najbliższych stolikach zrobili kwaśne miny i spojrzeli karcąco na Thrana, powodując jego zarumienienie się, gdyż nie przywykł do patrzenia na niego w taki sposób.
   Na szczęście piłkarz uspokoił się, gdy zza rogu wyszła zguba.
   - Gdzieś ty był?
   - Rozglądałem się po tym miejscu. Ten żółty kolor ścian, z odcieniami różu działa na mnie uspokajająco- odrzekło niewiniątko.
   - Chodź siądźmy przy którymś stoliku i daj się do czytania.
   - Nie mogę w swoim pokoju hotelowym?
   - Wolę mieć cię na oku. Będę miał pewność, że przeczytasz tę książkę- Thran położył przed Markiem niezbyt grubą książkę, z dosyć dużą czcionką
   Mark trochę się zaniepokoił. Najdłuższa rzeczą w życiu jaką przeczytał była ulotka z opakowania jakiegoś leku, a przed sobą miał o wiele więcej razy dłuższy tekst. Jeszcze do tego nie była to holoksiążka, tylko najzwyklejsza książka, jaką ludzie czytali w zamierzchłych, dla niego czasach!

Nadia Nowak

"Nadzieja umiera ostatnia"- chłopak przeczytał co pisało na okładce. Otworzył książkę i przeczytał co widniało na następnej stronie:
Książka oparta na faktach, opisane są w niej autentyczne przeżycia autorki.
Akillian, region Polski, 2013.
Ze specjalną dedykacją dla Rodziców oraz koleżanek z drużyny.

    -
A okres między zlodowaceniami nazywamy interglacjałami. Naukowcy sądzą, że żyjemy w wielkim interglacjale- nauczycielka geografii właśnie skończyła swoją lekcję na temat zlodowaceń.
   Zadzwonił dzwonek.
   Wszyscy uczniowie trzeciej klasy gimnazjum zerwali się z ławek i popędzili ku wyjściu z sali. Nadzieja wyszła jako ostatnia. Nie spieszyło się jej do domu- nie dojeżdżała autobusem lecz szła kilka minut pieszo.
   Nadzieja nie lubiła swojego imienia, wolała jego krótszą formę Nadia. Była wysoką dziewczyną, blondynką, o brązowych oczach.
   Chociaż w szkole była przeciętną uczennicą to uwielbiała do niej chodzić. Odpowiadało jej towarzystwo zwariowanej klasy oraz nauczycieli, w większości z ogromnym poczuciem humoru. Jej chęć chodzenia do niej wzrosła jeszcze bardziej, gdy została wybrana do szkolnej reprezentacji siatkówki.
   Tak, to było spełnienie jej marzeń. Kilka dni temu była na zawodach z resztą dziewczyn. Przeszły do kolejnego etapu, pokonując kilka drużyn z innych szkół. Po przerwie świątecznej, gdzieś w połowie stycznia miały się rozpocząć finały. Miała nadzieję, że dadzą radę.

    Dziś już 21 grudnia 2012- Nadia spojrzała następnego dnia na kalendarz wiszący przy jej łóżku- Wigilia klasowa, a potem ostateczne przygotowania do Świąt- uśmiechnęła się mimowolnie i zrobiło jej się ciepło na sercu, od myślenia o Świętach.
   Podeszła do okna. Jedyne co mogła zaobserwować to bloki, tylko bloki. W dodatku były to kopie "jej bloku", a może to jej blok był kopią pozostałych? Tego nie wiedziała. Jednak wiedziała jedno- ta zima zapowiadała się tak samo jak zeszłoroczna: zero śniegu, zero białych Świąt, "upały", aż do prawie końca stycznia.
   Cóż... za rok będą następne. Nic nie poradzę- pomyślała- Ale może dzisiaj coś się zmieni?- zastanawiając się wyszła na ostatnie przedświąteczne spotkanie ze swoją klasą.

   Wróciła do domu. Zbliżało się już południe. Myślała nad dziwnym zachowaniem kilku jej kolegów z klasy. Niby ostatnia wigilia klasowa, niby wszystko fajnie, ale od niektórych dało się poczuć dziwne uczucie nieobecności duchem...- rozmyślała. Nie były to zwykłe, chwilowe zamyślenia, ale stałe odrętwienie i przygnębione miny, które starali się zamaskować pod sztucznym uśmiechem, gdy dzielili się opłatkiem.
   Czyżby oni myśleli, że dzisiaj naprawdę będzie koniec świata?- nie miała na myśli tylko swoich znajomych, ale wszystkich ludzi żyjących na tym świecie- Człowiek nie jest w stanie przewidzieć jego końca, nawet jeśli opisał swoje dowody w książce.
  
Nadia nigdy nie wierzyła, że 21 grudnia 2012 skończy się życie na Ziemi. Jednak cały glob ziemski, gdzie słyszeli o tym dniu, został podzielony na "wierzących" i "niewierzących". Niestety "wierzących" wydawało się być więcej. Ta myśl doprowadzała ją do wewnętrznego rozdarcia- sama nie wiedziała w co ma wierzyć. Cały czas, ostatkiem swojej godności próbowała stać przy swoim.
   W tej chwili chciała jak najmniej myśleć- to ją przygnębiało. Wzięła więc swój aparat i poprzeglądała wszystkie zdjęcia z "wigilii"- zatrzymała się na ostatnim, wspólnym zdjęciu. Dotarło do niej, że to już ostatni raz wszyscy z jej klasy znajdują na jednym zdjęciu. Za rok będą już w innych klasach, w innych szkołach, chyba...
  
   - Widzicie właśnie państwo odbicie od portu w Nowym Yorku statku "Will Survive". Jest to największy statek mający na celu uratować ludzi. Jego wszystkie rezerwacje zostały już zajęte w 2011 roku i wcześniej...- dziennikarka mówiła dalej, ale Nadii nie chciało się jej słuchać.
   Trochę przerażał jej widok kilku tysięcy ludzi, stojących u wybrzeży portu, machających do tych którzy odpływali i na odwrót. Jedni płakali ze smutku, drudzy zaś ze szczęścia, a trzeci oglądali Nowy York, starając się zapamiętać każdy szczegół, gdyż mogli widzieć to ogromne miasto po raz ostatni.
   W pamięci zapadł jej obraz płaczącej, młodej kobiety, która stała na brzegu molo. Była bliska wpadnięcia do wody, ale się tego nie bała- Nadia zauważyła to, gdy zostało zrobione zbliżenie na tłum ludzi. Patrzyła ona prosto przed siebie. Po chwili wiedziała już dlaczego- na rufie statku stał widocznie jakiś jej krewny, a na rękach trzymał on dziecko, które machało z całych sił.
   Do oczu napłynęły jej łzy. Nie chcąc pokazać rodzicom, że chce się jej płakać przymknęła powieki i oparła się o sofę, na której siedziała.
   A może to nie był jej krewny, tylko całkiem obca osoba? Może powiedziała mu, żeby zaopiekował się jej dzieckiem, bo nie stać jej na bilet? Przecież nie jest ciężko ukryć jedno, góra czteroletnie dziecko w jakiejś kajucie, na tak ogromnym statku-
co raz bardziej trudno było pohamować jej swoje łzy.
   - To istna strata pieniędzy i czasu- głos mamy, która była ekonomistką wyrwał ją z zamyślenia-  Czasami w telewizji pokazują kompletne bzdury. A ty co o tym sądzisz, Karolu?- zapytała męża, który siedział na drugim fotelu.
   - Masz rację. Nie sądzę, że już po 2000 tysiącach i 12 latach, po przyjściu Chrystusa miałby nastąpić koniec, a nawet jeśli to przecież dzień, na który czekają wszyscy chrześcijanie- odpowiedział z powagą. Jej ojciec był zagorzałym katolikiem i często czytał Biblię, szukając odpowiedzi na trapiące go pytania, dlatego nie przejmował się tym co zobaczył w popołudniowych "Wiadomościach".  
   - To dosyć logiczne, nie będzie końca- przyznała mu rację, a po chwili tak jak on pogrążyła się w myślach.
   Co ma być, to będzie- pomyślała nastolatka i poszła do swojego pokoju. Założyła słuchawki na uszy, puściła na "fulla" muzykę, chcąc tym sposobem odpędzić złe myśli.
   Nie wiele to pomogło. Nawet nie zauważyła kiedy telefon się rozładował i przestała lecieć muzyka. Cudem, mimo tych złych i gorszych myśli zasnęła. Był to bardzo niespokojny sen.

   - Nadziejo! Nadziejo!- Nadia usłyszała znany jej głos, po chwili poczuła, że ta osoba szarpie ją za ramię. Obudziła się.
   - Mama?- zapytała mocno zdziwiona. Kątem oka zauważyła, że na jej zegarze, na ścianie jest druga w nocy. Zdziwiła ją nocna pobudka. Już miała zapytać, ale mama pociągnęła ją za rękę. Błędnik jeszcze jej się trochę mieszał, dlatego niezbyt szybko i zgrabnie podeszła za mamą do okna.
   To co zobaczyła zadziałało na nią jak wiadro zimnej wody. Oprzytomniała i co raz to większymi oczyma wpatrywała się w niebo pokryte żółtymi falami.
   - C-c-co to jest?- zapytała, chociaż wiedziała, że jej mama nie odpowie na to pytanie.
   Poczuła jak nogi jej miękną. Chwyciła się parapetu. A co jeśli to jest koniec świata? A jeśli wszyscy inni mieli rację? Miała teraz razem ze swoją rodziną zginąć?
   Znowu poczuła się taka bezsilna. Musiała tylko poczekać. Miała nadzieję, że jeśli zginie to będzie to szybka i bezbolesna śmierć, a najlepiej zaraz po swoich rodzicach- nie musieliby patrzeć jak umiera ich dziecko, bowiem kto chciałby cierpieć przeżywając własną lub czyjąś śmierć?
    Usłyszała jęk podłogi- charakterystyczny dźwięk, gdy ktoś wchodził do jej pokoju. To był ojciec. Wszedł razem z jakimś szeleszczącym przedmiotem w ręku.
    Radio. To były chcące się przedrzeć, przez te żółte smugi fale radiowe. Jej ojciec próbował namierzyć jakąkolwiek stację radiową, umiejąca przedrzeć się przez "to coś" na niebie. Nieustanie przekręcał pokrętło, zmieniając częstotliwość. Niespodziewanie udało im się wychwycić poszczególne słowa:
   - Wybuch... na Słońcu... fala po wybuchowa... atmosfera cudem wytrzymała... wszystko potwierdzone informacjami z instytutów astronomii... - nastąpiła dłuższa przerwa, było słuchać tylko piski i trzaski, ale trójka słuchaczy niezłomnie czekała na ciąg dalszy- Niestety, co właściwie jest nie możliwe, a jednak... orbita ziemska została zerwana...
   Owa trójka patrzyła się na siebie z niedowierzaniem i to wielkim, ogromnym.
   Więc Ziemia wyleciała z własnej orbity? Czyli to jednak będzie powolny koniec świata?
- wszyscy mieli te same myśli.
   Odwrócili się w stronę okna. Fali już prawie nie było- tak szybko zniknęła jak się pojawiła. Przeszła jak tornado, tak jak one zostawiła swoje piętno, nie tylko w kosmosie- największe pozostało w ludzkich umysłach.

   Siedem dni, koszmarny tydzień, a wszystko przez jedną noc.  Teraz nie było dnia i nocy, tylko sama noc, ciemność. Jedynie zegary potrafiły określić, który jest dzień, czy pora dnia.
   Ciekawe jak długo jeszcze ta męczarnia potrwa? Chociaż teraz potrafię docenić wartość życia. Chyba jednak nie chcę umierać. Dobrze, że niektórzy ludzie pomyśleli wcześniej i zgromadzili zapasy energii cieplnej- pomyślała Nadia, patrząc na gorący kaloryfer, o który się opierała- Żywności nie brakuje- na szczęście, zanim temperatury stały się zagrażające dla przebywających na zewnątrz ludzi jedzenie z najbliższych sklepów zostało rozdane za darmo. Teraz tym bardziej pieniądze się nie liczyły, gdy połowa, nie, nawet więcej Ziemian wyginęło z powodu opadów śniegu i coraz to większych minusowych temperatur. A to wszystko przez oddalanie się od Słońca.
   To nie fair. Ludzie mieszkający w gorących strefach klimatycznych nie mogli być przygotowani na tak gwałtowny spadek temperatury i śnieg. Musieli zginąć-
jej ciało przeszył zimny dreszcz, na myśl o tak wielkiej niesprawiedliwości świata. Zaczęła wnioskować, że ma szczęście i znowu stanął jej obraz tej kobiety przed oczyma, tak wyraźny jakby to widziała teraz.
   Pewnie ta kobieta teraz żałuje, że wysłała swoje dziecko na rychłą śmierć. "Will Survive" na pewno nie przetrwał, przecież morza i oceany zamarzły- przeszedł ją kolejny zimny dreszcz- Z resztą ja też żałuje- czemu pomyślałam, tydzień temu: może dzisiaj się coś zmieni?
   Nudy ją dobijały. Serdecznie nienawidziła już wszelkich gier planszowych i karcianych, którymi jej rodzice chcieli zapewnić jej rozrywkę. Od kilku dni nie było już żadnego kontaktu z resztą świata, a wszystko przez śnieg, na który zawsze tak bardzo czekała jako mała dziewczynka i nie tylko. Nawet w zeszłym roku "jarała się", gdy pierwszy śnieg spadł i okrył jak białą kołdrą tamtejszy świat.
   Teraz zniszczył wszystko, co było warte, co liczyło się dla niej.
   Popatrzyła smutnym wzrokiem, co działo się za oknem. Wichura, wielka wichura śnieżna, widziała tylko białe płatki śniegu za oknem.
   Przynajmniej we Święta, nie padało tak bardzo...- pomyślała, wspominając te dziwne Święta, spędzone przy blasku świec, niezbyt wielkiej ilości jedzenia i bardzo cichemu śpiewaniu kolęd.

   To już 12 dzień. Tak samo smutny, ciemny i nudny dla wszystkich, jak te poprzednie. Pocieszała się jedynie tym, że wcześniej wywołany efekt cieplarniany spowodował o wiele wolniejszy spadek temperatury, chociaż już i tak była niska, jak dla zwykłych ludzi mieszkających w umiarkowanym klimacie. Czasami dochodziła do -50 stopni Celsjusza albo nawet więcej, ciężko było to stwierdzić, bo mało kto miał tak szeroką skalę na termometrze.
   Nadia nie wiedząc co robić otworzyła szafkę, w której trzymała swoje szkolne podręczniki. Zaraz po otworzeniu jeden spadł jej na głowę. Ała...- burknęła cicho i spojrzała na podłogę. Sądziła, że zwykłe spadnięcie jakiejś książki na głowę nie może jej zepsuć humoru, a jednak, a wszystko, dlatego że ów podręcznik był książką do fizyki. To był jej znienawidzony przedmiot, nie potrafiła pojąć prawie niczego co było tłumaczone na lekcjach. Sama się dziwiła jak zdawała do tej pory ten przedmiot.
   Jednak wzięła ją do ręki i przeglądając strony trafiła na jakiś temat nie obowiązkowy o kosmosie. Przeczytała ten temat. Po chwili zaczęła czuć dziwne przerażenie.
   Jedno z praw fizyki zostało już złamane- Ziemia wyleciała z własnej orbity, to praktycznie było nie możliwe. A teraz jeszcze druga rzecz- Ziemia dalej leciała w jakimś kierunku w egzosferze, nie przebytej próżni, chociaż przyciąganie innych planet lub gwiazd powinno dawno zadziałać. Czyżby to było możliwe, że to wszystko zostało zaplanowane?- zastanawiała się.
   Szukając do późnego wieczora informacji w podręczniku zasnęła, z głową opartą na biurku, tak mocno, że nawet nie zorientowała się kiedy ojciec przeniósł ją na jej łóżko, gdzie niewątpliwie było jej wygodniej.

   Kolorowe obrazy zaczęły się rozmazywać. Dźwięki z innych części mieszkania zaczęły powoli dochodzić do jej uszu. Świadomość wracała. Nadia żałowała, że zaczęła się budzić. Dlatego nie otwierała oczu, a szczelniej przykryła się kołdrą.
   Po kilku minutach leżenia stwierdziła, że jest jej zbyt ciepło- przez ostatnie kilka dni nie doświadczyła takiego ciepła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że czuję coś ciepłego na policzku, coś co znała...
    Usiadła, przecierając zaspane oczy i spojrzała przez okno, które było wysunięte na wschód. Oniemiała, gdy zobaczyła Słońce, to znaczy Nowe Słońce- przecież nie mogło to być te "stare".
   Śnieg gwałtownie topniał, ukazując zmieniony całkowicie krajobraz. Bloki nie były już postawione na równej ziemi lecz każdy był o kilka metrów wyżej, bądź niżej. Powstały tam miniaturowe góry. Spojrzała na termometr za oknem. Wskazywał 20 stopni Celsjusza, a dopiero była ósma rano.
   Rozweselona wybiegła z pokoju do kuchni, w której zwykli przesiadywać rodzice. Zdziwiła się gdy ich tam nie było. Po chwili usłyszała cichą rozmowę i podążyła za głosem. Dobiegał on z balkonu, na którym siedzieli jej rodzice na krzesłach, wygrzewając się w Nowym Słońcu. Usiadła obok nich i również wystawiła twarz do tak ciepłych i przyjaznych promieni.

   Raz... dwa... trzy... atak... raz... dwa... trzy... atak- słowa te odbijały się w jej głowie. Właśnie liczyła ilości odbić piłki do siatkówki, podczas treningu, na zwyczajnym w-fie w szkole. Grała na pozycji zagrywającej. Najwięcej piłek trafiało do jej koleżanek z przodu, więc stała ciągle przygotowana do odbioru. Kiedyś byłaby w 100% pewna, że żadna jej przyjaciółka nie zapomni i nie wystawi niepotrzebnie piłki, gdy ta nadaje się tylko do przebicia, ale teraz już nie była pewna. Tyle w jej życiu się zmieniło, te rzeczy, które mogłyby się rzadko wydarzyć uważała za najbardziej prawdopodobne.
   Np. to, że nauczyciele pracują teraz za darmo- przynajmniej na obszarze Polski. Cudem odzyskano łączność telewizyjną i radiową, a wtedy premier wygłosił mowę dotycząca darmowego edukowania młodzieży, w celu odnowienia państwa od podstaw. Na razie wszelka praca w biurach nie miała sensu- najważniejsza była uprawa roślin i naprawa budynków, różnych konstrukcji itp. po tym jak je zniszczył śnieg, a potem woda. Pieniądze chwilowo nie miały znaczenia.
   Sama nie wiedziała też jak, ale udało się zorganizować miejskie finały siatkówki, w których tak bardzo chciała zagrać. Już tylko kilka dni do nich...- pomyślała.
   Usłyszała krzyk. Nie... to nie był pojedynczy krzyk, ale całe zdania mówione bardzo głośnym tonem. Ocknęła się ze swoich myśli i okazało się, że wszystkie słowa były kierowane pod jej adresem. Przepuściła piłkę. Tylko stała nieruchomo, jak słup soli i przepuściła piłkę.
   - Nadia obudź się! Nie śpij! Tu się gra!- wrzeszczał trener.
   - Przepraszam, to się nie powtórzy- odpowiedziała ze skruchą.

   Ciężko było jej powrócić do normalności. Wydawało jej się, że za każdym rogiem ulicy, za każdym cieniem jakiegoś przedmiotu kryje się coś złego, coś co zburzy jej nowo zaczęte życie. Jedynie pogoda dopisywała. Wyglądało na to, że klimat zmienił się całkowicie i na zawsze. Gorące Nowe Słońce tworzyło klimat podzwrotnikowy. 
   Myśl tylko o zbliżających się zawodach, o niczym innym
, to jest w tej chwili najważniejsze. Zachowuj się tak jakby nic się nie zmieniło oprócz pogody, najbliższego ukształtowania powierzchni i układu, w którym znajdowała się Ziemia. Po chwili przyszła jej jedna myśl- Czemu się uczyłam geografii? Tak i tak na nic mi teraz potrzebna...- sama uśmiechnęła się do siebie, bo wydawało jej się to dosyć komiczne.

   Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji- Nadia spojrzała na nazwę hali, na której miał się odbyć mecz finałowy pucharu na szczeblu miejskim. Znała doskonale ten budynek, leżący dosyć niedaleko jej miejsca zamieszkania. W tamtym dniu budził w niej podziw, ponieważ ten ogromny kompleks stał się miejscem walki o coś ważnego dla niej i nie tylko dla niej, jego mury miały już na zawsze zapamiętać Nadię Nowak- jedną z najlepszych zagrywających i siatkarek, w jej rodzinnym mieście .
   Po kilkunastu minutach ich trener zapukał do masywnych drzwi do szatni. Po usłyszeniu magicznego "proszę" wszedł i powiedział kilka słów jednak płynących prosto z jego serca.
   -Dziewczęta, wiem, że będzie ciężko, ale nigdy nie mówiłem, że będzie łatwo. Pamiętajcie, że jesteśmy szkolną, amatorską drużyną i tak zaszliśmy daleko. Nie oczekuje tego, że wygracie, ale mamy szanse, bo w końcu jakoś się tu dostaliśmy. Cieszcie się grą, gdyż to może być wasz ostatni wspólny mecz na zawodach, gdyż kończycie naukę w naszym gimnazjum. Chcę jedynie widzieć grę zespołową. Justyna- trener skierował się do kapitanki zespołu, najwyższej i najbardziej zrównoważonej dziewczyny w składzie.
   - Nasz trener już wszystko powiedział. Pozostało mi tylko jedno- wyciągnęła dłoń i wszystkie dziewczyny położyły po jednej swojej dłoni, na dłoni kapitanki.
   Wszystkie popatrzyły się na siebie ze zrozumieniem, zaufaniem i szczęściem.
   - Damy radę!- wykrzyknęły,  po czym po kolei zaczęły wychodzić z szatni na boisko.

   To już trzeci set. Rozstrzygający set, ponieważ był remis. Rywalki wygrywały tylko jednym punktem. Adrenalina Nadii i jej koleżanek sięgała szczytu. Muszą jeszcze zdobyć 3 punkty, aby wygrać.  Wynik wynosił 25:24, dla rywalek.
   Tak! Jedna z dziewczyn, z przeciwnej drużyny zbyt nisko serwowała, piłka nie przeszła przez siatkę lecz powoli po niej się ześlizgnęła i upadła na ziemię. Punkt bliżej zwycięstwa.
   Teraz Nadia. Trzymała piłkę mocno w dłoniach i poszła na aut, aby wykonać zagrywkę. Podrzuciła piłkę i mocno ją uderzyła. Piłka zahaczyła o siatkę, jednak przeszła na drugą połowę. Nawet błyskawiczna reakcja rozgrywającej i atakującej nic tu nie dała.
   Jeszcze tylko jeden punkt, tylko jeden punkt- myślały zawodniczki obu drużyn, dla każdych był tak ważny, dla jednych był nagrodą, szczęściem, za włożony trud w grę i poświęcenie swojego wolnego czasu, a dla drugich był to gorzki smak porażki.
   Nadziei serce łomotało tak, jakby miało jej się wyrwać z piersi. Czuła mocne pulsowanie krwi w swoich tętnicach. Patrzyła z uczuciem na piłkę, którą znowu dano jej do serwowania. Coraz gorzej widziała. Jej umysł był jeszcze na tyle trzeźwy, że wywnioskowała, że to przez ostre światło reflektorów i jej rozszerzone, przez adrenalinę źrenice.
   Ważne, że widzi piłkę, nic więcej się nie liczy. Zrobiła to co poprzednio, jednak poprawiając przy tym wysokość wyrzutu. 
   Rywalki jednak odebrały piłkę. Jedna już przymierzyła się do zbicia, rozgrywająca skoczyła do bloku, jednak piłka przeleciała obok. Na szczęście Justyna odebrała, podała do rozgrywającej jednak ta wyjątkowo źle oceniła odległość swoich koleżanek. Piłka powędrowała wysoko, ale pędziła prosto na boczny aut.
   Nadia poczuła mrowienie na skórze, przechodziły ją delikatne dreszcze. Jej tętno nagle się wyrównało i powróciło do normy. Nabrała powietrza do ust. Poczuła się niezwykle odświeżona i wypoczęta, siły zaczęły do niej wracać w zastraszającym tempie. Jej wzrok wyostrzył się nieco.
   Dzięki temu zauważyła, że wszyscy z jej drużyny się już poddali, a rywalki miały w oczach zwycięstwo, wiedziały, że jeśli teraz zdobędą wyrównawczy punkt jej drużyna się nie podniesie.
   Opuszczone dłonie zacisnęła w pięści. Poczuła kolejny przypływ energii. Ruszyła przed siebie, piłka jeszcze nie doleciała do ściany, na aut, ale jej odległość ciągle się zbliżała. Po przebiegnięciu kilku kroków podskoczyła. Uniosła się bardzo wysoko, nawet nie wiedziała jak to zrobiła, ważne, że dosięgała piłki. Uderzyła ją z całej siły jedną ręką. Po chwili uderzyła ona o pole przeciwniczek, o dziwo za piłką ciągnął się niebieski płomień.
   Nadia powróciła na podłogę i w szoku oglądała niebieskie płomienie, które ją okalały. Wszystkie pary oczu, które się znajdowały patrzyły tylko na nią. Zdumienie, szok, strach przed czymś nieznanym były dominującymi uczuciami na hali. Cało wydarzenie trwało zaledwie kilka sekund, a wszyscy myśleli, że minęły wieki. Płomienie zniknęły.

   Wszyscy nadal patrzyli się na Nadię, gdy nagle do hali weszło trzech dziwnych ludzi, właściwie nie ludzi.
    Byli to bardzo wysocy, niebiescy mężczyźni. Jednak każdy miał inny odcień niebieskiego swojej skóry.
   -Witajcie! Nazywam się Awen,- powiedział jeden z nich- wraz z moimi towarzyszami chcieliśmy Was powitać w naszej galaktyce Zaelion- wszyscy się zdziwili, gdyż nie wiedzieli, że znajdowali się w innej galaktyce- Przybyliśmy, żeby poznać Waszą akilliańską cywilizację i przy okazji zobaczyć waszego fluxa- powiedział poważnym tonem.
   Po całej hali, na boisku, na trybunach przeszedł cichy szmer odgłosów ludzi, którzy mimo tego samego języka porozumiewania się, nie zrozumieli co Awen powiedział.
   - Jesteśmy przedstawicielami planety Xzion, naszym fluxem jest Szarża- powiedział inny, z trzech przybyłych.
   - Mógłby mi pan coś wytłumaczyć?- zadała pytania Nadia Awenowi. Ten przytaknął- Dlaczego nazwał nas pan akilliańską cywilizacją? Jesteśmy Ziemianami. I co to jest w ogóle flux?
   - Nazwaliśmy Waszą planetę Akillian, ponieważ w jednym z dialektów naszej planety "aki" oznacza nowy, a "llian" planeta. Flux jest to pokład magicznej, potężnej energii, który znajduję się w każdej planecie naszej galaktyki. Jest niezwykle przydatny w życiu codziennym, jak i niezwykle efektowny w sportach, szczególnie piłce nożnej- odpowiedział mądrym tonem.
   - My też taki mamy?- nadal odzywała się tylko Nadzieja.
   - Oczywiście, przecież sama go przed chwilą używałaś.
   - Więc to były te niebieskie płomienie? To było niesamowite.
   - Z pewnością. Jak się nazywa?- zapytał z ciekawością w głosie. Wszyscy tam zgromadzeni spojrzeli ponowie na dziewczynę, oczekując jej odpowiedzi.
   No, myśl Nadia. Wymyśl jakąś odjazdową nazwę... Płomień, nie to zbyt łatwe...- myślała dziewczyna, jednak czując na sobie palące spojrzenia powiedziała to, co przyszło jej na myśl:
    - Oddech- wykrztusiła. Wybrała tą nazwę podświadomie, gdyż ów flux pomógł jej lepiej złapać swój własny oddech- Tak, nasz flux to Oddech- dodała po chwili, z pewnością w głosie.

   Po kilku miesiącach, po pamiętnym finale życie na Akillianie (taka nazwa Ziemi stosunkowo łatwo się przyjęła) wyglądało całkiem inaczej niż przez pierwsze 13 dni, zanim przylecieli mieszkańcy planety Xzion- zmodernizowane budynki, rolnictwo, technika i szereg innych unowocześnionych rzeczy pomogło rozwinąć się ludzkim umysłom bardziej, niż kiedykolwiek.
   Jednak mimo przydatnego rozwoju i małej populacji Akillianu część ludzi przy pomocy mieszkańców  z innych planet- Wamba i Xzion- wyemigrowało na nową planetę, gdzie wszystko stworzyli na takim poziomie, jak ziemskim. Ci konserwatyści dalej ślepo dążyli do swoich bliżej nie określonych celów, degradując środowisko i swoje zdrowie. Planetę, zaś nazwali Unadar.
   A sport? A Oddech? Cóż... Piłka nożna króluje w tej dziedzinie. Gdy więcej osób, grających w siatkówkę odkryło w sobie Oddech stwierdzono, że jest w tym sporcie zbyt mała odległość między zawodnikami, co nie daje efektywności. Natomiast wymóg ten świetnie spełniała piłka nożna.
   Oddech również przydał się w życiu codziennym- ułatwiał wiele czynności.
   Ale najważniejsze co jest tutaj napisane to wniosek, ważny wniosek, sprawdzający się w każdej sytuacji: nadzieja umiera ostatnia i zawsze jest szansa na polepszenie sytuacji swojej i nie tylko.

   Cóż za niespodziewane zakończenie- pomyślał Thran, gdy skończył czytać książkę, którą wypożyczył na czas przebywania jego i Marka w bibliotece. Po prostu nie chciał się nudzić, gdy po upływie kilku minut spostrzegł, że Mark nie odrywa wzroku od książki.
   Przeciągnął się lekko, gdyż już dosyć długi czas siedział w niezmienionej, ani razu pozycji na krześle. Przetarł oczy, jak to zwykle robił po przeczytaniu książki i spojrzał na krzesło obok, które było puste. Pamiętając wcześniejszą sytuację nie wykrzyknął jego imienia, a spokojnie wstał i podszedł do biurka, za którym siedziała Leslie.
   - Leslie, nie wiesz czasem gdzie podział się Mark?
   - Oczywiście- Thranowi trochę ulżyło- Pewnie teraz jest w waszym hotelu.
   - Jak to? Powiedziałem mu, że książkę ma przeczytać tutaj. Teraz na pewno jest już zajęty czymś innym i nie pamięta początku opowiadania- obrońca zaczął histeryzować.
   - Spokojnie. Przeczytał ją całą tutaj. Zdziwiłam się, że zrobił to tak szybko, ale powiedział, że bardzo go wciągnęła ta historia- powiedziała łagodnym tonem Leslie.
   - Naprawdę?! Uff... To dobrze, ale czemu nie powiedział mi, że już skończył?
   - Powiedział mi, że nie chciał ci przeszkadzać, gdy widział twoje wciągnięcie się w treść książki, więc poprosił, abym ci powiedziała co się z nim stało, gdy skończysz czytać. Nawet go przepytałam. O to cała historia- powiedziała dziewczyna z nadal z nieschodzącym uśmiechem z jej twarzy.
   - W takim razie dziękuje. Już muszę lecieć- powiedział piłkarz, patrząc na zegarek- Lepiej być przed treningiem trochę wcześniej w hotelu. Do zobaczenia później!- powiedział, kierując się w stronę wyjścia.
   - Do zobaczenia- odparła cicho Leslie.
   Skoro Mark przeczytał już jedno opowiadanie, to czemu nie miałby przeczytać ich więcej?- zastanawiał się Thran- Tak! Mam nową misję! Muszę nawrócić Marka na czytanie książek. To nie będzie łatwe... Ale spróbować nie zaszkodzi- pomyślał, spoglądając z zachwytem jeszcze raz przez swoje ramię na gmach tejże ogromnej biblioteki.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

"Chwilo trwaj!"

Witam wszystkich po baaardzo długiej przerwie! Przepraszam, że tak długo, ale szkoła dała w kość, a podczas przerwy świątecznej było dużo innych rzeczy do roboty. Niestety nie udało mi się wrzucić posta do końca roku, a wszystko dzięki mojemu bratu, który przyprowadził swoje dzieci w Sylwestra wcześniej, niż miał- przy domowym przedszkolu nie miałam kiedy wejść na komputer, a jego pobyt przedłużył się na cały dzień Nowego Roku.
A tak jeszcze z całkiem innej beczki: polecam książkę Agaty Christie "Podróż w nieznane", bo ostatnio ją przeczytałam i zrobiła na mnie wielkie wrażenie.
Opowiadanie zaczyna się na kilka miesięcy przed naborem do drużyny Snow Kids i zmienia trochę kilka wątków, ale domyślicie się jakie są różnice. Mam nadzieję, że Wam się spodoba (szczególnie Tobie Meaghan, wiesz dlaczego <3). Jak zwykle przepraszam za błędy ortograficzne i interpunkcyjne. Miłego czytania!
***                                                                        
   Obia była nudną planetą, bardzo nudną planetą, właściwe księżycem, ale to i tak nie zmienia faktu, że była nudna. Jej mała populacja nie była w stanie pomniejszyć poziomu nudności. Nawet ekscytujące rzeczy dla Obian np. otwarcie nowego miasta, czy stworzenie parku- nie były wystarczająco fajne w skali galaktyki.
   Tia- zwykła nastoletnia dziewczyna, jednak nie lubiana wśród rówieśników, przez bycie córką ambasadorów, tego otóż miejsca. Jej przyjaciółką, jaką powinna być jej matka była Stella- niania. Z resztą to była jedyna przyjaciółka, jaką posiadała białowłosa.
   Spokojna dziewczyna, lubiąca pofantazjować, inaczej mówiąc pobłądzić w swoich myślach- tak można było ją opisać jednym zdaniem. Zawsze sądziła, że nie jest kimś wyjątkowym i nie będzie kimś takim w przyszłości. Myślała też, że niezwykłe rzeczy trafiają się wszystkim, tylko nie jej.
   Wszystko jednak do czasu...

   Tego niby zwykłego dnia, jak co dzień rano udała się spacerkiem, do najbliższego sklepu, a właściwie kiosku, o dużych rozmiarach aby kupić wydanie codziennej gazety. Tia uwielbiała czytanie, gdyż mogła dowiedzieć się, co się dzieje w innych zakątkach Zaelion. Mogła sobie wyobrazić, na podstawie artykułu jak fantastyczne i nie osiągalne dla niej jest życie na innej, ciekawszej niż Obia planecie.
   Zakupiła nowy numer gazety. Wychodząc z budynku zauważyła, że pogoda jest dosyć ładna- Słońce mocno świeciło, prawie na bezchmurnym niebie, a delikatny wiatr rozwiewał lekko jej krótkie włosy. Zdecydowała się pójść do domu przez park
   Oczywiście miała ze sobą swoją kamerę, z którą prawie nigdy się nie rozstawała. Uważała, że w każdej chwili może uchwycić coś wartego uwagi. W tym twierdzeniu nie myliła się.

   Wchodząc do parku przywitał ją ptasi śpiew, którego, jakby się zaparła mogłaby słuchać godzinami. Doszła do Głównej Polany- tak nazywali Obianie środkową część Krystalicznego Parku, na której mogli urządzać pikniki rodzinne itp. Nazwa "Krystaliczny" wzięła się od  krystalicznej wody w rzece, która przepływała przez ten park.  Zazwyczaj tętniąca życiem Polana, dziś była pusta. Nie przerywając kręcenia zastanawiała się nad nazwą różnokolorowych kwiatów, które były posadzone wkoło Polany, wcześniej ich tu nie było.
   Po chwili zdecydowała się pójść dróżką, której nie znała. W krótkim czasie uznała, że jest ona najbardziej urokliwa. Smugi światła, przebijające się przez kolorowe liście drzew dodawały temu miejscu tajemniczości. Zachwycona dziewczyna skierowała kamerę i głowę ku górze, chcąc utrwalić na płycie ten piękny widok.
Nawet nie zauważyła, gdy zaczęła iść tyłem, jednak dalej do przodu.
   Nagle poczuła coś pod swoją łydką. Było już za późno aby złapać równowagę, więc upadła, uderzając plecami o ziemię.
   -Nic ci nie jest?- usłyszała jakiś głos. Po upadku była trochę zamroczona, dopiero po chwili rozpoznała, iż jest to głos męski. Przez chwilę intensywnie mrugała, co pomagało zatrzymać wirujący przed nią świat.
-Słyszysz mnie?!- zapytał się nieco zaniepokojony Ktoś.
-Chyba tak- odpowiedziała.
-To znaczy, że mnie słyszysz- oznajmił radośnie- Wystraszyłem się, myśląc, że stało ci się coś poważniejszego.
-Dziękuje za troskę- Tia usiadła, popatrzyła na kamerę, oceniając jej stan techniczny.
   Stwierdzając, że działa prawidłowo spojrzała na Ktosia, który kucał koło niej, przyglądając się trochę zdziwiony, że z kamerą obchodziła się jak z najcenniejszym przedmiotem.
   Dziewczyna stwierdziła, że Ktoś jest w jej wieku. Nie wyglądał na tutejszego. Jego uroda też nie była typowa: ciemna skóra, ciemne włosy, złote oczy i w dodatku ciągle się uśmiechał z życzliwością.
-Co właściwie się stało?- zapytała trochę onieśmielona dziewczyna, patrząc w jego oczy.
-Potknęłaś się o mnie, gdy sadziłem kwiaty-odpowiedział.
   Dopiero teraz zobaczyła wkoło nich sadzonki kwiatów i rzeczy niezbędne do ich sadzenia, których nazw nie mogła sobie, w tej chwili przypomnieć.
   -Za bardzo wkręciłam się w kręcenie- zdanie to rozśmieszyło Ktosia- Bardzo przepraszam, Kto...-prawie dokończyła "Ktosiu"- To znaczy, jak masz na imię?- sama się sobie zdziwiła, że zadała takie pytanie.
-Rocket, a Ty?- wyciągnął dłoń.
-Tia- uścisnęła jego rękę- Chyba nie jesteś stąd?
-Nie, pochodzę z Akillianu. Jestem tutaj, ponieważ pomagam w pracy mojemu ojcu. Jest kwiaciarzem.
-Tak właściwie też jestem Akillianką, mieszkam tu z rodzicami. Widać, że rękę do kwiatów, masz po tacie. To ty sadziłeś kwiaty przy polanie? Są jak dzieło sztuki.
-Tak, dzięki. Ale kwiaciarstwo... to nie dla mnie. Od zawsze kocham piłkę nożną- odpowiedział z dumą.
   Tia poczuła, że coraz  więcej rzeczy łączy ją, z nim. Również uwielbiała piłkę nożną, chociaż mało kiedy miała okazję w nią zagrać.
   Oboje siedzieli w milczeniu, nie odrywając od siebie wzroku. Cieszyli się, że mogli rozmawiać "o niczym" z taką ciekawością i łatwością, ponieważ jak dziewczyna tak i chłopak byli trochę zamknięci w sobie i ciężko nawiązywali kontakty z innymi ludźmi.
   Tia uświadomiła sobie, że o piłce nożnej tylko pomyślała, a nie powiedział tego Rocketowi, który pewnie czeka na jej odpowiedź.
   -Też lubię piłkę nożną- tylko tyle zdołała powiedzieć.
-To tak jak trzy, czwarte mieszkańców naszej galaktyki- zauważył chłopak, tym bardziej zachęcając dziewczynę do rozwinięcia swojej, jakże długiej wypowiedzi z przed paru sekund.
-Ale nie tylko lubię. Uwielbiam w nią grać i sądzę, że jestem w tym całkiem niezła- odpowiedziała Tia.
-Doprawdy? Z chęcią zobaczyłbym czy jest tak na prawdę. Z tego co widzę to nie masz przy sobie piłki.
-Mogę pójść po nią do domu.
-Rocket!- oboje usłyszeli głos osoby, która się wściekała. Rocket znał ten głos, nawet zbyt dobrze.
   Był to jego ojciec- Norata. Legendarny obrońca byłej drużyny Akillian, jednak nie trawił piłki nożnej od zlodowacenia się Akillianu i katastrofy na stadionie. W sumie "nie trawił" było to mało powiedziane. Gdyby piłka nożna mogłaby być jedzeniem, to nie wziąłby jej nawet do ust- taki był jego stosunek do tego pięknego sportu.
   Tia zdziwiła się wyglądem jego ojca, gdyż wcale nie byli do siebie podobni. Jasna karnacja, całkiem inny kolor włosów- wypłowiały brąz i brązowe oczy. Być może Rocket jest adoptowany?- zastanawiała się.
-Co ty do cholery wyprawiasz?!
-Ja...
-Przyjeżdżamy tu żeby zarobić trochę więcej pieniędzy, a ty obijasz się!
-Przepraszam tato...- odpowiedział zrezygnowany.
-Przepraszam nic tu nie da, bierz się do roboty! A ty młoda damo nie utrudniaj mu pracy-powiedział stanowczo.
   Tia nie wiedząc co zrobić spoglądała ze smutkiem to na Rocketa, to na Noratę. Po chwili zrozumiała, że czym dłużej będzie tu stać tym bardziej rozzłoszczony będzie ojciec Mulata, więc oddalając się w stronę domu pomachała ukradkiem Rocketowi, który również odwzajemnił gest.

   Więc to była ta niezwykła przygoda, która miała mnie spotkać? Hmm... Lepsza taka niż nic- pocieszała się Tia, idąc do domu. Z moim szczęściem to i tak dużo przeżyłam- szukała zalet swojej przygody.
  
   Piłka, piłka, piłka!-
tylko o tym myślała gdy weszła do domu. Dzięki Rocketowi przypomniała sobie o tym, że takową posiada. Wbiegła po schodach na piętro. Po chwili była już w swoim pokoju. Tak! Była tam gdzie podejrzewała. Całkiem na dole swej niedużej szafy, przykryta była wciąż kocem.
   Dopiero teraz przypomniała sobie, kiedy ją ostatni raz używała. To było tak bardzo dawno temu... Nie mogła uwierzyć, że ostatni raz jej używała co najmniej 3 lata temu. Rodzice zabronili jej grać, gdy uznali, że nie jest już małą dziewczynką i nie wypada grać w "to" córce ambasadorów.
   Ale postanowiła spróbować. Stwierdziła, że tego się nie zapomina, tak jak jazdy na rowerze. Delikatnie zsunęła koc i chwyciła piłkę, uważnie się jej przyglądając. Nie musiała tego robić delikatnie, bo wszystkie piłki w Zaelion były tylko raz nadmuchiwane i powietrze już z nich nie schodziło lub wcale nie były napompowane- np. te podczas meczy GFC.
   Chwilo trwaj!- zawołałaby, gdyby była sama w domu, jednak Stella i jej ojciec znajdowali się na dole.
   Gapienie się na piłkę wprowadzało w nią wewnętrzny spokój, zharmonizowaną euforię, nie mogła zgasić tego uczucia. Jednak mogła je wylać. Postanowiła to zrobić.
   Wyszła z domu pod byle jakim pretekstem, z piłką schowaną w plecaku.
   Drogę do boiska znała na pamięć, chociaż nie było jej tam od bardzo dawna. Po kilku minutach biegu dotarła na miejsce. Była lekko zdyszana, ale zapału jej nie zabrakło.
   Wyjęła piłkę i zastanowiła się co może sama zrobić na boisku. Postanowiła zacząć od wolnych, ale oczywiście bez bramkarza. Po prostu chciała potrenować celność.
   Pierwsza kopnięta przez nią piłka sunęła gładko po murawie, prosto do bramki. Tia stwierdziła, że nie było to zbyt spektakularne. Następnym razem podbiła ją i gdy ta była jeszcze w powietrzu kopnęła ją mocno.
   Tym razem było lepiej. Tego się nie zapomina.- stwierdziła.
   Po kilku następnych razach i kilkakrotnym, różnym ustawieniu się na przeciw bramki zaczęła od biegu z nią z drugiej połowy i strzelaniu.
  
   Czy wszystko w moim życiu musi być zabronione? Nawet nie mogę z nikim rozmawiać. Tylko praca i pieniądze dla naszej 2-osobowej rodziny, chociaż nie mamy ich znowu tak mało... Co to za dźwięki?- Rocket usłyszał przytłumione dźwięki uderzania czegoś, gdy szedł skrajem parku w stronę Astroportu, w centrum miasta.
   Zszedł ze ścieżki i odsłaniając kolorowe liście drzew ujrzał boisko, a na nim Tię. Nie kłamała, że potrafi grać w piłkę... -rozmyślał Rocket, oglądając jej wyczyny. Przez chwilę wahał się, czy pójść i chwilę z nią zagrać, czy przynajmniej powiedzieć jej, że świetnie gra.
   To co zrobił było normalnym zachowaniem Mulata- z dwóch opcji wybrał trzecią- poszedł  dalej do Astroportu. Obawiał się spotkania z ojcem, z którym miał się już nie długo spotkać na rozwidleniu, któryś z pobliskich alejek.
   I tak też się stało. Spotkali się. Odlecieli na Akillian, jednak nie rozmawiali ze sobą ani jednego razu, od spotkania z Tią w parku.

    Piękne są te kwiaty... Aquilegia caerulea... Pomyśleć, że są już tu od paru miesięcy, a wydaje się, jakby dopiero wczoraj były sadzone...- białowłosa oglądała kwiaty, ów fragment, przy którym potknęła się o Rocketa. Jednocześnie pisała list:
                                                                                                                                                                                                                                         Obia, 5 maja 3035
Drogi Rockecie!
Zastanawiam się, czy kiedykolwiek się zobaczymy, przynajmniej jeden raz?
Wiedz, że nie zapomnę o Tobie, gdyż kwiaty przypominają mi dzień, w którym Cię poznałam
, a Ty przypomniałeś mi o radości z gry w piłkę nożną. Nie zapomnę również Twoich oczu, które mocno przypadły mi do gustu- są bardziej jasne od Słońca, które ma Nam oświetlać życie.
Niestety nie wiem, czy w ogóle mnie pamiętasz. Chciałabym być teraz na Akillianie i zadać Ci te pytania: Rocket pamiętasz mnie? Zagramy razem?
Za to wiem, że na Nasze spotkanie są nikłe szanse...
Byłeś i nadal jesteś moim najlepszym przyjacielem, chociaż raz Cię widziałam i tylko ten jeden raz z Tobą rozmawiałam. 

Być może do zobaczenia w nieodległej przyszłości- nigdy nie stracę nadziei, na zobaczenie Ciebie
                              Tia.
  
Dziewczyna wiedziała, że list nigdy nie dotrze do niego, tym bardziej, że go nie wyśle, ale taka forma ukazania uczuć, gromadzonych w sobie i ukrywanych przed światem pomagała jej zwiększyć wiarę, w wspólne spotkanie.

   Dziewczyna nie mogła uwierzyć, gdy kilka dni po napisaniu listu stało się coś, na co zareagowała zaskoczeniem.
-Tia! Jesteś już gotowa?- jej mama wołała, stojąc przed drzwiami ich mieszkania.
-Tak, już schodzę!- zawołała bardzo radosnym głosem Białowłosa.
   Tia już od dawna nie była tak szczęśliwa-wybierała się na Akillian z rodzicami, gdyż ci mieli jakąś sprawę dyplomatyczną.
   Uśmiechnięta od ucha, do ucha wchodziła do promu w Astroporcie Obii. Tak zwany "banan" towarzyszył jej również, po wyjściu z promu na Akillianie.

   Apartament hotelowy był dosyć dużym i przestrzennym miejscem. Jedynie łazienka była klaustrofobicznych rozmiarów. Największe wrażenie robiło wielkie okno, przechodzące przez salon. Ukazywało one las iglasty z przepięknymi warstwami białego puchu, co nie było codziennym widokiem dla gości.
   Tia siedziała na fotelu i rozmyślała nad wyjściem i poszukaniem Rocketa. Na razie nie miała do tego okazji, gdyż nie dawno wróciła z konferencji prasowej z rodzicami- musiała z nimi iść dla dobrego wizerunku.
   Na samą myśl o niej przypomniała siebie w długiej, szmaragdowej, wieczorowej sukni. Mama chętnie by ją codziennie widziała tak ubraną, ale to nie był jej styl.
   Białowłosa zauważyła, że rodzice szykują się do wyjścia.
- Mamo, tato gdzie wychodzicie?- zapytała.
- Sprawy dyplomatyczne- odpowiedział jej ojciec, z jak zwykle stoickim spokojem- Nie musisz iść teraz z nami. Będzie lepiej jak się położysz- wyglądasz na zmęczoną.
- Wrócimy późnym wieczorem!- wykrzyknęła jej matka, zaraz przed zamknięciem się drzwi.
   Została sama. Tak! Sama! Mogła robić co dusza zapragnie. Spojrzała na zegarek, odczekała kilka minut i wybiegła z hotelu z myśłą, że ma kilka godzin na odnalezienie Mulata.

   Szybciej!- tylko te słowo brzmiało w głowie Tii. Właśnie biegła przez las, w stronę z daleka widzianego miasta- hotel znajdował się na jego odludnych przedmieściach.
   Drzewa zaczęły się robić z każdym krokiem co raz rzadsze. Po chwili ukazało się jej miasto, a w jego centrum był ledwo zauważalny stadion. Sprawiało to wrażenie, jakby ludzie najpierw zbudowali stadion, a dopiero potem zaczęli się osiedlać wokół niego. Dziewczyna stanęła na chwilę, by pochłonąć widok i ruszyła dalej, chociaż nie wiedziała gdzie tak właściwie biegnie.
   Biegła jedną z oblodzonych uliczek i dziwiła się samej sobie, że jeszcze nie upadła. Patrząc przed siebie stwierdziła, że teraz skręci w lewo. Chwilę później uderzyła o coś miękkiego na rogu uliczek. Upadła na ziemię, tak jak osoba z którą się zderzyła. Tia podniosła wzrok i ujrzała, chłopaka w jej wieku, który powoli wstawał. Niestety nie był to Rocket. Była rozczarowana.
- Przepraszam- oboje wypowiedzieli te słowa w jednej chwili, co ich trochę speszyło.
- Nie. To moja wina. Za szybko biegłem i nie pomyślałem, że ktoś może być za zakrętem- powiedział chłopak.
- Wina chyba leży po równo, ja też biegłam.
- Zwariowałaś? To niebezpieczne- powiedział poważnie, patrząc na drobną budowę dziewczyny.
- I kto to mówi?- oboje wybuchli śmiechem.
   Chłopak, jak zwykle w chwilach zakłopotania podrapał się z tyłu głowy. Po chwili wyciągnął rękę i pomógł wstać Tii, która dalej siedziała na chodniku.
   Tia uścisnęła jego ciepłą dłoń i spróbowała się podnieść, jednak okazało się, że ma mniej sił, niż myślała, więc chłopak pociągnął ją mocniej, tym samym zbliżając się do niej.
   Dopiero teraz dziewczyna przyjrzała mu się bardziej. Ogniste włosy postawione żelem do góry, dosyć ciemne zielone oczy, w których widziała nieprzeniknioną głębie i ledwo zauważalne piegi, co tłumaczyło kiepskie oświetlenie Akillianu. Cała jego postać kojarzyła jej się z uosobieniem zabawy i szaleństwa.
- Powiesz mi kogo szukasz?- zadał pytanie Rudzielec, patrząc na Tię bystrym wzrokiem.
- Skąd wiesz, że kogoś szukam...eee...?
- D'Jok- Rudy podpowiedział dziewczynie- Wyglądałaś po uderzeniu we mnie, jakbym był kimś innym, niż się spodziewałaś. A ty masz jakoś na imię?
- Tia. I masz rację, że spodziewałam się kogoś innego- zrobiła pauzę- Znasz może Rocketa?
- No jasne, że znam- posłał jej szeroki uśmiech, chociaż tylko kojarzył Rocketa. Tia już rozchyliła usta, by coś powiedzieć, ale D'Jok jej przerwał- Tak, zaprowadzę Cię, do niego- zaczął iść, po czym dodał cicho- Chyba...

   Tia nie wiedziała, że może być tak przewidywalną osobą. D'Jok zachowywał się tak jakby potrafił czytać w jej myślach. Widocznie go to jeszcze bawiło, co trochę ją denerwowało.
   Szli już od dobrych kilkunastu minut, kiedy D'Jok Go zauważył.
- Popatrz Tia!- wskazał palcem punkt na zboczu góry- To Rocket, na swoim skuterze. Rocket!- zawołał głośno, a słowo poodbijało się echem od gór, Mulat słysząc skąd dochodził krzyk pojechał w ich stronę.
- To ja spadam!-powiedział D'Jok i po chwili zniknął, za rogiem, a Tia patrzyła na zbliżającą się osobę.
- T-Tia?- Rocket przyglądał się Tii, która stała tuż obok niego.
   Ta lekko pokiwała głową i wpatrywała się w jego złote oczy, za którymi tak bardzo tęskniła. Nie mogła uwierzyć, że znów go widzi. Czy to możliwe, żeby w jej życiu w końcu spełniło się jakieś marzenie? Czy to nie sen? Przecież powinno się to skończyć z ponownym nie spotkaniem się i trwaniem w wierzę, że może kiedyś, ale tak i tak w końcu miało do tego nie dojść. A tu co? Rocket stał przed nią żywy, realny i sam patrzył na nią z niedowierzaniem..
- Zagramy?- spytał nieśmiało Rocket. Tia jedynie uśmiechnęła się, wsiadła na jego skuter i trzymając się go mocno pojechali na boisko.

   "Boisko" było tylko nieośnieżonym, niekształtnym terenem trawy, na którego końcach były rozstawione stare bramki. Nic nadzwyczajnego. Boisko na Obii przy tym było luksusem.
   Oboje podawali do siebie, a potem na przemian strzelali, chociaż nie mieli żadnych przeciwników bawili się wspaniale. Nawet nie zauważyli, gdy zaczęło się ściemniać.
- Będę musiała wracać. Rodzice pewnie zaraz wrócą do hotelu.
- Mogę Cię podwieźć- odpowiedział Rocket.
- Naprawdę?- zapytała Tia, robiąc wielkie oczy niedowierzającego dziecka.
- Przecież nie żartuję- Mulat uśmiechnął się łobuzersko.

   Droga nie była tak daleka, jak się jej wcześniej wydawało, ale i tak była wdzięczna Rocketowi, za okazaną pomoc. Sama nigdy nie trafiłaby do hotelu po ciemku.
- Dziękuje- powiedziała Tia, stojąc pod hotelem- Być może jutro też przyjdę.
- Będę czekał na boisku- puścił do niej oczko i odjechał.
   Następne kilka dni były dla Tii najlepszymi jakie mogła sobie wyobrazić. Gdy tylko rodzice wychodzili, ona spotykała się z Rocketem. Po krótkim czasie zaczęła zauważać, że chłopak nie jest dla niej tylko przyjacielem, ale była zbyt nieśmiała, by powiedzieć mu co czuję.
  
   Podczas ich ostatniego spotkania, przed wyjazdem Tii na Obię Rocket dał jej kartkę papieru.
- To świetnie!- zawołała po przeczytaniu jej zawartości.
   Na kartce, właściwie ulotce zamieszczona była informacja o naborze do drużyny piłki nożnej. Nabór miał się odbyć za równy tydzień.
- Też weźmiesz udział?- miało to być pytanie retoryczne, jednak Rocket na nie odpowiedział inaczej, niż myślała.
- Nie mam po co próbować. Ojciec i tak się nie zgodzi- odpowiedział.
- Ależ masz po co! Moi rodzice też się nie zgodzą, a ja spróbuję i jakoś ucieknę z Obii. Zobaczysz. To moje i Twoje marzenie. Nie możemy zaprzepaścić takiej szansy- w głosie dziewczyny dało się wychwycić, że wręcz go błagała. Mulat nic nie odpowiedział, bo sam za bardzo nie wiedział co zrobi.
  
   Tia wpatrywała się w gwiazdy, stojąc przed Akademią Aarcha i czuła, że inni myślą tak o niej, jak ona o ciałach niebieskich. Była gwiazdą. Teraz już nie czytała gazet, wiedziała jak żyją gwiazdy i jak różni się jej życie od poprzedniego.
   Cieszyła się, że Norata poszedł na kompromis pozwalając zagrać synowi w jednym meczu. Zadowolona była też, bo Rocket ją posłuchał- nie dość, że wziął udział w naborze, to wykorzystał szansę i teraz bez problemu może grać w Snow Kidsach.
   Z siebie też była dumna. Zawalczyła o to czego pragnęła i nie uważała już, że nie jest kimś wyjątkowym. Dobrze, że Callie Mystick wstawiła się dziś za mną- wspominała dzisiejsze wydarzenie.
   Nagle ktoś stanął obok niej. Wystraszyła się, gdyż nie słyszała wcześniej żadnych żadnych kroków. Jednak było to zupełnie niepotrzebne- był to Rocket.
- Czy my na pewno nie śnimy? Od tych kilku miesięcy dzieją się w moim życiu rzeczy, o których nie śniłem- powiedział Rocket- Dzięki Tobie wszystko się zmieniło- mówił z wdzięcznością w głosie, patrząc w oczy dziewczyny. Tia poczuła, że się rumieni- Kto by pomyślał, że wszystko zaczęło się od natknięcia się na siebie w parku.
- Ty też zmieniłeś moje życie- Mulat się zdziwił- Gdybym Cię wtedy nie spotkała, zapomniałabym o piłce nożnej. To, że Cię znalazłam na Akillianie pozwoliło mi wcześniej dowiedzieć się o naborze. W końcu poczułam, że jestem dla kogoś ważna i że ktoś jest ważny dla mnie- zrobiła przerwę- Rocket ja, ja Cię... kocham- ostatnie słowo ledwo jej przeszło przez gardło, ale gdy je wypowiedziała poczuła ogromną ulgę.
   Na twarzy Rocketa zaczął się pojawiać uśmiech. Tia powiedziała to, czego on bał się wypowiedzieć. Chwycił ją delikatnie za dłoń i po chwili nachylił się w jej stronę. Ich usta zetknęły się. Białowłosa zarzuciła ręce na jego szyję. Pocałunek nie był długi, ale Tia zyskała odpowiedź na jej wyznanie. Po chwili wpatrywali się w swoje oczy.
-  Tia... Chcę aby było tak zawsze. A Ty?
- Chwilo trwaj!