Tego roku lato, które od kilku lat na Akillianie nie istniało, było wyjątkowo ciepłe. Termometr wskazywał codziennie kilkanaście stopni na plusie. Mimo że słupek rtęci nie podchodził do granic 20 stopni, to jego utrzymywanie się przy około piętnastu, było i tak dla mieszkańców tej planety wyjątkowo przyjemne. Szczególnie dla dzieci, które mogły bez ciepłych kurtek, a w zwyczajnych bluzach, pobawić się na świeżym powietrzu, bez wiecznie skrzypiącego śniegu pod nogami. Miały okazje zagrać w różne gry, a nie jak dotychczas tylko w te zimowe, których czasami miało się po prostu dość. Jednak nie da się wszystkich zadowolić- tym razem reguła ta również nie kłamała.
W cichej, w willowej dzielnicy Akillianu sprawy toczyły się własnym tempem. Większość ludzi siedziała na krzesłach w swoich przydomowych ogródkach, ciesząc się ciepłem, które biło od Słońca oraz kwiatami, które tak licznie powyrastały przy takich "upałach". Jedynie jeden ogródek był pusty- przechodzień mógłby pomyśleć, że właścicieli nie ma chwilowo w domu (może poszli do pobliskiego parku?), ale sąsiedzi wiedzieli swoje, aż za dobrze. Nawet niezbyt dobry obserwator zauważyłby, że na pierwszym piętrze, przy dużym oknie, zabierającym całą długość i połowę szerokości ściany, poruszała się niespokojnie kobieta- chodziła tam i z powrotem, po niewidzialnej linii, ręce trzymała założone do tyłu, a twarz miała spiętą.
- Powiedz mi, gdzie ona może być?!- wykrzyczała kobieta, do swojego męża siedzącego na kanapie- Pozwoliłam jej tylko wyjść na chwilę, miała się tylko przewietrzyć i przyjść z powrotem!- lamentowała.
- Uspokój się, kochanie- powiedział mężczyzna bardzo łagodnym głosem- Pewnie poszła do parku i spotkała tam dzieci, zaraz przyjdzie. Przecież tak rzadko wychodzi na dwór.
- Jakie zaraz, ona miała już tu być! Za 10 minut przyjdzie nauczycielka baletu! Czy ona nie zna się na zegarku?!- miało to być pytanie retoryczne, jednak odpowiedź została udzielona.
- Przecież ma dopiero 4 lata, znanie się na czasie na razie nie jest jej potrzebne- jego głos dalej był taki jak wcześniej- Jeśli to cię uspokoi mogę po nią pójść, na pewno spotkam ją w drodze do domu- zaproponował, a jego żona zgodziła się bez wahania i przez okno, przy którym dalej stała, obserwowała męża, który dosyć wolnym krokiem ruszył w stronę furtki.
- Tylko się pospiesz!- ponagliła go.
Dorian- mąż swojej wybuchowej żony Lindy- mijał kolejne posiadłości, idąc w stronę parku. Uśmiechał się i machał przyjacielsko do sąsiadów, którzy odwzajemniali gesty. Takie sytuacje zdarzały się jedynie, gdy nie było u jego boku żony, ale starał się tego nie zauważać. W końcu doszedł do przepięknego parku- ruszył alejką prowadzącą do części rekreacyjnej. Chyba jako jedyna osoba szedł sam, wokół niego roiło się od szczęśliwych rodzin. Przystanął na chwilę przy oczku wodnym i popatrzył na swoje odbicie. Ujrzał zmęczonego mężczyznę w okularach i szpakowatych włosach- pomiędzy pasmami jego gęstych włosów pojawiały się już siwe, to oznaczało jedno- przedwczesne siwienie na Akillianie dawało mu się już we znaki, chociaż miał dopiero 34 lata! Uśmiechnął się blado, na myśl, że za chwilę będzie szedł ze swoją małą, ukochaną córeczką i zaczął iść dalej. Po chwili dotarł do boiska do piłki nożnej. Chociaż Akillianie od czasu katastrofy nie potrafili stworzyć drużyny, na miarę rozgrywek Galactik Football, to sport ten cieszył się popularnością na tej planecie.
Dzieci podzieliły się na dwie grupy wiekowe- młodzież zajmowała jedną połowę boiska, a młodsze dzieci drugą. Ta druga stała w dużym kółku i ćwiczyła podania. Dorian doskonale wiedział gdzie szukać swojej córki, od razu ją odnalazł i zawołał:
-Mei, kochanie, podejdź tu do mnie!
Dziewczynka szybko zareagowała- pożegnała się z dziećmi i podbiegła do ojca. Mei miała 4 lata, urodziła się w czasie zlodowacenia Akillianu, miała krótkie brązowe włosy i przepiękne błękitne oczy. Złośliwe koleżanki z przedszkola nazywały ją chłopczycą ze względu na fryzurę, (ogólnie była bardzo ładną dziewczynką) ale jej to nie przeszkadzało- krótkie włosy były wyjątkowo praktyczne podczas zabaw i nie musiała się martwić o ich rozczesywanie- bardzo często była świadkiem płaczu, gdy jej koleżanki podczas czesania włosów natknęły się na ich poplątanie. Teraz miała zaróżowione policzki od wysiłku fizycznego i nastroszone włosy. Dodatkowego uroku całej, małej osóbce dodawała potargana, naciągnięta i przybrudzona różowa sukienka z brokatem, którą założyła specjalnie na lekcję baletu. Rajstopy i baletki też nie były w o wiele lepszym stanie, ale mimo wszystko uśmiechała się szeroko.
- Czy coś się stało, tatusiu?- zapytała dziewczynka z troską.
- Ależ oczywiście, że nie. Miło, że się pobawiłaś z nowymi znajomymi- Mei wcześniej nie miała okazji pobawić się dziećmi z parku, czy z innej dzielnicy, dzięki jej matce znała tylko rówieśników z wyższych sfer- Przyszedłem, gdyż za kilka minut zacznie się lekcja baletu- poinformował. Mei najwyraźniej teraz sobie o tym przypomniała, gdyż najpierw zrobiła zaskoczoną minę i po chwili przytaknęła.
- Tatusiu, a co powie mama, jak zobaczy, że zniszczyłam sukienkę?- powiedziała Mei, smutnym głosem.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze, zaraz temu zaradzimy- od jej ojca biła taka życzliwość, że z powrotem się uśmiechnęła i nie przejmowała się już niczym- ufała mu bezgranicznie.
Gdy dotarli do domu Mei była już w lepszym stanie- przybrudzone części baletek i sukienki Dorian przemył w parkowym oczku (właściwie stawie), w którym woda była dosyć ciepła i krystalicznie czysta. Rajstopy szybko ściągnęła w przedsionku, zanim Linda zeszła z piętra, a jej ojciec zrobił z nich kłębek i schował je do tymczasowo nieużywanej pary butów, tak aby nie było ich widać. Włosy Mei przygładził grzebieniem i poprosił ją o nie zabieranie zbyt często albo wcale głosu w tej rozmowie.
- Nareszcie ją przyprowadziłeś! Czemu to tak długo trwało?!- Linda wparowała do ciasnego przedsionka niczym huragan, zamiast po prostu poczekać dosłownie kilka sekund, aż wyjdą- A ty jak wyglądasz?- powiedziała do córki- Zawiodłaś mnie, pozwoliłam ci wyjść tylko na przechadzkę!- wykrzyczała, a twarz Mei zaczęła się robić bardziej różowa, jednak jej prawie obojętny wyraz twarzy się nie zmienił- A ty- zwróciła się do męża- czemu pozwoliłeś zadawać się jej z jakimiś dziećmi brudasami?- Dorian chciał odpowiedzieć, ale Linda nie pozwoliła mu dojść do słowa- Cóż, widzę że do was i tak nic nie dociera. Mei, pójdziemy do salonu i naprawimy twoją sukienkę jak tylko się da, w te dwie minuty- powiedziała i szarpnęła dziecko za rękę, zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
Dorian tymczasem patrzył prosto przed siebie, pustym wzrokiem.
- Dobrze, że Linda nie poszła po nią osobiście i nie widziała jej wtedy- rozmyślał, chociaż i tak był pewien, że tego i tak by nie zrobiła- wystawiłaby mu rozkaz, gdyby nie zaproponował tego dobrowolnie. Wtem rozległo się pukanie do drzwi- przyszła nauczycielka Mei. Gdy usłyszał przeraźliwy pisk swojej żony na piętrze, zrozumiał, że potrzebowała więcej czasu, więc uprzejmie poprosił panią Carpenter na herbatę, której mimo wysokiej temperatury Akillianczycy nie potrafili sobie odmówić. Podczas włączenia czajnika, próbował po raz kolejny rozgryźć tok rozumowania swojej żony- zastanawiał się czemu Mei nie chodzi do zwykłej szkoły baletowej, ale i tak nie mógł pojąć logiki Lindy. Po chwili dolał do ich supernowoczesnego czajnika większą ilość wody, a obok dwóch filiżanek z herbatą postawił trzecią z melisą, która była specjalnie przełożona do pudełka po zielonej herbacie.
Linda była znana (i to praktycznie wszędzie) z tego, że chce zrobić ze swojej jedynej i ukochanej córeczki gwiazdę galaktycznego formatu. Jeśli jednak Mei coś nie wychodziło zniechęcała się na jeden dzień, aby następnego ranka oznajmić swojemu mężowi, że ich córka będzie miała nowe, zazwyczaj kosztowne, hobby.
Na lekcje baletu szatynka chodziła przez 2 miesiące, a właściwie to lekcje przychodziły do niej, do specjalnego, zmienionego na tę okazję pokoju- sypialni przeznaczonej dla gości. Małżeństwo Morrisów zrezygnowało zatem z odwiedzin ich przyjaciół, (czyt. co raz to mniej licznych przyjaciół Doriana) którzy dojeżdżali z innych miejsc planety. Ich pobyt i tak nie był długi- minimalnie 2 dni, a maksimum tydzień- jego przyjaciele tak wybierali ilość dni, aby przyjazd do ich domu opłacał się oraz zmniejszył przebywanie pod jednym dachem z Lindą. Wracając do tematu, to nie Mei zrezygnowała z lekcji baletu, a nauczycielka. Stało się to tego dnia, gdy Mei wyszła do parku, beztrosko bawiąc się z dziećmi. Chociaż wcale się tak nie zapowiadało.
Pani Carpenter nie odmówiła herbaty- uwielbiała ją pić popołudniami. Była zatem zachwycona, gdy ojciec jej podopiecznej zaproponował wypicie takiego napoju. Usiadła na eleganckim krześle obitym sztuczną skórą, które znajdowało się przy pięknym stole, do którego mogło się jeszcze dosiąść pięć osób. Po chwili woda już wrzała, a Dorian zalał wszystkie trzy filiżanki. Wyciągnął również podstawki pod nie i położył jedną z herbat na szklanym stole, pod nos pani Carpenter, a po chwili zajął miejsce na przeciwko niej.
- Cieszę się bardzo, że mi pan zaproponował wypicie herbaty, bez pańskiej żony- lekko zaskoczony Dorian słuchał dalej- Niech mnie pan źle nie zrozumie, chcę po prostu by ktoś mnie wsparł, gdy oznajmię pańskiej żonie, że nie będę dłużej uczyć Mei baletu- powiedziała to na jednym tchu.
- Mam rozumieć, że pani odchodzi, tak?- zapytał ostrożnie Dorian, na co pani Carpenter skinęła głową- Ale dlaczego?- w jego głosie nie było pretensji, tylko ciekawość.
- Uczę już jej podstaw przez dwa miesiące, przy czym dziewczynki w jej wieku po takim okresie czasu są już na wyższym poziomie. Rozumiem, że każdy ma inne tempo uczenia się czegokolwiek, ale naprawdę miewałam już oporne uczennice, oczywiście Mei taka nie jest, bardzo ją lubię, ale niestety nie robi żadnych postępów- przerwała na chwilę, aby spojrzeć w jego szare oczy, ukryte za okularami. Uznała, że jest gotów na to co chce mu powiedzieć i kontynuowała- Wydaje mi się, że robi to ze względu na matkę, nie chce jej zawieść. Rozumie, pan? Mei nie ma nie chęci do baletu, ale to nie jest to co kocha robić.
Dorian wiedział o co chodziło kobiecie, ta doskonale poznała to po wyrazie jego twarzy.
- Dzień dobry, pani Carpenter- powiedziała Linda, która wyjątkowo cicho znalazła się w kuchni, dwójka siedząca przy stole aż drgnęła- Wybaczy mi pani jeśli odwołamy dzisiejszą lekcję baletu? Mei miała mały wypadek, nie mam na myśli kontuzji, ale małe niepowodzenie- mówiła to z takim spokojem, że ktoś kto jej nie zna mógłby źle ocenić jej charakter. Przyczyna tej diametralnej zmiany była całkiem prosta- bała się wstydzić przed kimś wyżej postawionym i starszym, gdyby to była osoba młodsza od niej popyskowałaby ostro, ale przed 40-letnią panią Carpenter, która pewnie uznałaby Lindę za nikogo, gdyby zobaczyła jak próbowała naprawić sukienkę Mei i z jakim skutkiem to wyszło. Sama mogła krytykować innych za ich drobne błędy, ale sama się do nich przyznać- nigdy. Odwołanie baletu było najlepszą opcją.
Trochę zszokowana postawą Lindy, pani Carpenter postanowiła wykorzystać tą sytuację, powiedziała to z jeszcze większą łagodnością, niż w stosunku do Doriana, ten zaś co jakiś czas podawał argument nie do obalenia, a jego żona tylko potakiwała. Na końcu podziękowała za współpracę i trud włożony w nauczanie Mei. Pani Carpenter pożegnała się z dziewczynką i dosyć szybkim krokiem udała się za furtkę, czując na sobie wzrok Lindy. Gdy eks-nauczycielka Mei zniknęła z horyzontu Dorian przeżył jedne z gorszych swoich dni- Linda wytykała mu to, że przyznawał rację tej widocznie niedoświadczonej baletnicy.
Przez następne pół roku Mei nie zajmowała się żadnym "oficjalnym" hobbym- jej matka sporo pracowała. Może ciężko w to uwierzyć, ale była ona księgową! Każdy pewnie pomyślałby, że do tego zawodu trzeba mieć spokojne usposobienie i miałby rację. Linda pracowała ciężko przez te 6 miesięcy tylko z jednego powodu- jej 60-letnia przełożona miała za niedługo odejść na emeryturę. Dodatkowo nie była ona w zbyt dobrym stanie fizycznym. Linda chcąc wykorzystać to, że znajduje się ona już jedną stopą w grobie, wykonywała wszystkie przeliczenia jakie jej zadawano w ekspresowym tempie, starała się doznać szacunku od szefowej, a w końcu gdy ta odeszła szybciej niż się spodziewano, wybrano ją na główną księgową. Od tego momentu Linda cieszyła się, gdy chodziła do pracy- mogła innym tak dobrze porozdawać zlecenia, aby jak najmniej robić i przy tym innymi rządzić- tak, to było coś co podświadomie uwielbiała. Gdy przyszła tak zwana "laba", a Linda nie martwiła się już o swoją ciepłą posadę przypomniała sobie o córce.
Charakter jaki prezentował Dorian na co dzień, też nie pasował do jego zawodu- był prawnikiem. Posiadał jedno z lepiej znanych biur prawniczych na całym Akillianie. Kto by pomyślał, że tak spokojny człowiek, mógł co chwilę wykłócać się o coś w sądzie z prokuratorem? Dorian jednak nie przekładał pracy nad rodzinę- żeby stać się jedną z renomowanych marek w tym biznesie pracował latami, tak aby zawsze wygospodarować czas dla rodziny- najpierw swoich braci i rodziców, później dla Lindy, aż w końcu dla ukochanej córki.
Mei w tym czasie nie próżnowała- prawie codziennie do południa, dopóki śniegu nie napadało za dużo, chodziła wraz z sąsiadami (którzy mieli syna w jej wieku) do parku, aby pograć w piłkę. Tak, wtedy się wyszalała do woli. Natomiast popołudniami popijała wraz z rodzicami, gdy ci wrócili z pracy, ciepłą herbatę z cytryną. Zazwyczaj jednak zajmował się nią wtedy tylko Dorian, gdyż jej matka przynosiła pracę do domu i zamykała się w jednym z pokoi, aby móc pracować. Niestety wszystko co dobre musiało się kiedyś skończyć.
Tego dnia, gdy nastał koniec beztroskiego dzieciństwa, Mei rysowała przeróżne rzeczy na zwykłym, płaskim ekranie, czyli na najnowszym bloku rysunkowym, który miała dostać za miesiąc, na urodziny, jednak jej ojciec nie mógł się powstrzymać. Chociaż miała już prawie pięć lat, to czasami zachowywała się jak o wiele młodsze dziecko- było to przyczyną jej bogatej wyobraźni, która potrafiła zaskakiwać w najmniej oczekiwanym momencie. Dorian z ogromną ciekawością oglądał to co ona rysowała. Nagle do salonu weszła Linda, która mimo wyraźnego podekscytowania zachowała spokój i z boku przyglądała się co robią jej najbliżsi.
- Nogi, nogi, nogi...- powtarzała mała Mei. Dorian przyjrzał się badawczo "kartce" z bloku. Widniał na niej niekształtny okrąg, a od niego wystawały cienkie kreski, które zostały nazwane "nogami" przez jego córkę.
- Co to właściwie jest?- zapytał Dorian, który nie mógł rozgryźć co znajduje się na rysunku.
- Banan- odpowiedziała radośnie Mei, jednocześnie doprowadzając ojca do ataku śmiechu, który starał się powstrzymać.
- Och, Mei! Przestań wygadywać niestworzone głupoty- do akcji wkroczyła Linda- To ma być banan?!- powiedziała, pogardliwie spoglądając na rysunek. Po chwili nowy blok Mei leżał na kanapie, na którą rzuciła go Linda. W oczach szatynki pojawiły się łzy- włożyła w ten rysunek cząstkę siebie.
- Nie płacz! Mam dla ciebie fantastyczną wiadomość! Będziesz brała udział w konkursach piękności!- wykrzyczała radosna Linda. Mei spojrzała na nią niepewnie.
- Masz na myśli takie naturalne, tak? Chcesz pokazać jak nasza córeczka jest śliczna?- zapytał w miarę usatysfakcjonowany Dorian. Jego żona spojrzała na niego, tak jakby Dorian mówił niedorzeczne rzeczy.
- Oczywiście, że nie naturalne. To, że jest ładna, to widać. Teraz trzeba pokazać światy maksimum tej piękności. Będzie startowała w konkursach z blichtrem- powiedziała i odwróciła się na pięcie, zabierając Mei do krawcowej. Dorian wiedział, że to już było postanowione i nie pozostało mu nic innego jak milczenie i płacenie za rachunki, które niebawem Linda przyniosła mu do domu.
Oprócz krawcowej zahaczyły również o sklep: obuwniczy, z akcesoriami, drogerię, aby kupić w niej masę kosmetyków i na końcu fryzjera, aby zrobił treskę dla Mei, która nadal posiadała krótkie włosy, jednak trochę dłuższe niż kilka miesięcy temu. Kilka dni później, w dzień konkursu, stała przed lustrem w swoim pokoju, spoglądając na nieznaną jej dziewczynę w lustrze, która wykonywała te same ruchy co ona. Nie mogła w to uwierzyć, wyglądała zbyt olśniewająco, chociaż sama nie umiała tego określić słowami.
Zaczęła od przyglądania się swojej twarzy- kto by pomyślał, że w wieku (prawie) pięciu lat można wyglądać poważniej, niż niejedna nastolatka. Miała świetnie dopasowany podkład do swojej jasnej cery. Jej duże błękitne oczy były perfekcyjnie podkreślone czarną kredką do oczu i eyelinerem, do swoich rzęs miała doklejone sztuczne. Na policzkach naniesiony został róż, a pełne usta miała pomalowane szminką w odcieniu malinowym, a na szmince bezbarwny błyszczyk.Na zębach miała nakładkę, aby wyglądały one na zęby stałe, a nie dziecięce mleczaki. Do swoich krótkich włosów doczepioną miała treskę, która swoją długością sięgała niemal do podłogi. Największym sukcesem jednak była sukienka, którą miała na sobie. Szkarłatna, ze wzorami utworzonymi ze srebrnego brokatu, sięgała jej do połowy ud. Przypominała trochę małą wersję lalki Barbie.
Wszystko przebiegało z planem Lindy- prezentacja urody wypadła perfekcyjnie, podobnie jak konkurs talentów, na którym mała znajomość baletu przez Mei na coś się przydała. W końcu nastał czas na ostatnią konkurencję, mimo pozorów najważniejszą- przypominała ona prezentację urody, dziecko musiało udowodnić, że mimo tego iż jest już wykończone po całym, ciężkim dniu, potrafiło dalej wyglądać świetnie.
Po kilki dziewczynkach było widać przemęczenie, za co jurorzy odjęli im punkty. Gdy Mei wyszła na scenę uśmiechała się sztucznie, jednak nikt tu już nie rozróżniał uśmiechu naturalnego i sztucznego. Chodziła nienagannie. Zaraz przed zejściem ze sceny miała odchylić głowę do tyłu. Niestety odchyliła ją zbyt mocno, straciła równowagę i zrobiła krok do tyłu, przypadkowo podeptała swoją treskę, która była źle doczepiona i odpadła.
Wszyscy byli w szoku- nie z powodu samej treski, która była popularna wśród uczestniczek, ale dlatego że była źle doczepiona, a matka dziecka mogła dopuścić do takiego upokorzenia. Pomijając rozzłoszczenie Lindy w pokoju hotelowym, to tak zakończył się pierwszy i ostatni udział Mei w konkursach piękności.
Lata mijały, a Mei miała co raz to większe doświadczenie w robieniu różnych rzeczy, dzięki swojej mamie. Rozpoczynając na balecie i konkursach piękności, przechodząc przez lekcje śpiewu, hip-hopu, gry na pianinie (i innych instrumentach), lekcji rysowania, kończąc na jeździe konnej. W niczym nie sprawdzała się na dłuższy okres czasu.W końcu doszła do "ostatniego" etapu- piłki nożnej. Przez całe dzieciństwo Mei doskonaliła swoje umiejętności w tym sporcie mimo natłoków innych zajęć. Gdy w wieku 15 lat usłyszała o naborze, który zorganizował Aarch- były, świetny zawodnik drużyny z Akillianu od razu wiedziała, że chciałaby spróbować.
- Mamo, chciałabym wziąć udział w naborze Aarcha- oznajmiła kiedyś Mei.
- Piłka nożna! Toż to śmieszne, po co ci sport?
Tak, to nie były łatwe rozmowy, aż w końcu po kilku dniach Linda, która była napastowana przez swoją córkę doznała olśnienia.
- Mei, wiem co będziesz od dzisiaj robić, to coś całkiem nowego- szatynka spojrzała na nią ostrożnie- to piłka nożna!- Mei w tej chwili zbaraniała, ale po chwili przytaknęła. Zdecydowała, że lepiej niech sobie matka myśli, że sama na to wpadła, niż miałaby się nie zgodzić- Zobaczysz zostaniesz gwiazdą galaktycznego formatu i każdy będzie znał nasze nazwisko!
- Chyba moje?
- Oczywiście, a twoje to znaczy nasze.
-Tylko pamiętaj napastnicy są zawsze najważniejsi- to oni są uwielbiani przez tłumy.
- Przecież wiem, mamo- odpowiedziała Mei zaraz przed rozpoczęciem się naboru.
Chętnych nastolatków było więcej niż przypuszczała, ale to tylko podwyższyło jej ambicje. Chwilę trwało zanim weszła do holotrenera. Gdy znalazła się w środku zastało ją rozczarowanie- minęła ją drużyna hologramów z piłką, oznaczało to, że to był test na obrońcę.
- Chcę test na napastnika!- krzyknęła w przestrzeń. Efekt jednak nie był pozytywny- pojawił się zegar z czasem piętnastu sekund. Oburzona stwierdziła, że lepiej już się dostać do drużyny, nawet na takiej pozycji.
Po tych kilkunastu sekundach Aarch i jego pomocnik Clamp byli zdumieni- Mei uzyskała jeden z wyższych wyników.
Po kilku godzinach oczekiwaniach na ekranie pojawiły się twarze szczęśliwców. Tak, Mei też tam była. Nawet wpadła w ramiona Lindy, gdy to zauważyła.
Minęły kolejne tygodnie spędzone na treningach. Nie widywała się teraz zbyt często z rodzicami- mieszkała w Akademii Aarcha. Nie było to aż tak daleko od jej domu, ale nie miała potrzeby tam chodzić. Robiła to co kochała, nie zważając już nawet na to, że nie jest na uprgnionej pozycji. Pokój dzieliła z cichą dziewczyną- Tią, która miała niemałe kłopoty, aby rodzice zgodzili się na jej grę w tej drużynie. Tia- dziewczyna o białych włosach i jasnozielonych oczach- nie była zbyt rozmowna, ale Mei tego nie potrzebowała- po co jej byli przyjaciele? Zakupy uszczęśliwiały ją samą w sobie, a w pokoju wystarczały jej zdawkowe rozmowy typu "Którą bluzkę mam ubrać?" oraz kilka magazynów związanych z modą, z życiem celebrytów, w tym jej idolki Lun Zaery z drużyny Wambas.
Po pierwszych sukcesach i porażkach Linda zorganizowała jej pierwsze występy w reklamach- odzieży, szamponu, czy nawet pasty do zębów. Tak, była znana w całej galaktyce, ale aspiracjom jej mamy to nie wystarczyło.
-Mei, pozwól na chwilę- pogawędkę z jej nowymi przyjaciółmi z drużyny przerwał głos jej matki.
- Zaczekajcie chwilę, zaraz wracam- poprosiła ich Mei i odeszła na bok.
- Mei, musisz w końcu zagrać na ataku- tylko wtedy będziesz zauważalna i sławna.
- Ależ mamo, Micro-Ice i D'Jok tam grają, są ze sobą zgrani. Nie mam jak zagrać na tej pozycji.
- Och, Mei! Musisz się jeszcze wiele nauczyć- uroda to potężna broń zwłaszcza przeciwko chłopcom- powiedziała Linda, strzepując jej włosy z ramienia- Wykorzystaj to.
Po pewnym czasie Mei miała już uknuty plan. Micro-Ice od samego początku szalał za nią, więc wystarczyło poderwać D'Joka. Dosyć szybko wcieliła plan w życie. M-Ice był bardziej zły na D'Joka niż przypuszczała. I w końcu udało się jej pozbyć bruneta- wzięła szczęśliwą branzoletkę rudego i zaczęła grać.
- Cześć Micro-Ice!- powiedziała z radością, mijając go- Co u ciebie słychać?
- Mei?! Ty jesteś dla mnie miła? Powiedz co zrobiliście z prawdziwą Mei? Oddajcie ją kosmici.
- Spokojnie Micro-Ice przybywam w pokojowych zamiarach- odpowiedziała wyciągając przed siebie obie ręcę.
- A to co?- zapytał zdziwiony brunet- Skąd masz szczęśliwą branzoletkę D'Joka?
- Dał mi ją, prawda, że piękna?
- Co? On nigdy się z nią nie rozstawał. Wybacz, Mei, muszę coś załatwić!- krzyknął i pobiegł korytarzem. Następnie między nim, a rudym odbyła się ostra wymiana słów, chociaż D'Jok nie wiedział o czym mówił jego przyjaciel. Chcąc zapomnieć o sytuacji Micro-Ice udał się wentylacją na "spacerek", przypadkowo spotkał Sonny'ego Blackbonesa- przywódcę Piratów, a jego idola. Później uratował mu życie i postanowił pozostać wśród Piratów.
Marzenie Mei i jej matki się spełniły i grała na ataku. Na początku Aarch się nie zgadzał, ale podczas ważnego meczu musiał spróbować. Niestety nie był to jej najlepszy występ, chociaż na treningach spisywała się świetnie. Na szczęście niedługo potem Micro-Ice wrócił, a ona mogła odetchnąć z ulgą, wracając na obronę.
- Mei, czemu ich nie rozdzielisz- powiedziała Linda, siedząc z córką w Błękitnej Lagunie.
- Mamo, oni są jak bracia, chyba znają się od zawsze- powiedziała patrząc na drażniących się przyjaciół- Nie zrobię im tego.
Niedługo los pozwolił Mei naprawić do końca to, co zepsuła. Przeprosiła ich za to, a oni ku jej zdziwieniu wybaczyli jej. Naprawdę, spadł jej wtedy kamień z serca. Jej prawdziwy, wrażliwy charakter, który posiadała jako mała dziewczynka zaczął się przebijać spod wypłukanej z uczuć maski, która powstała dzięki jej matce. Nawet kilka dni później, gdy zasłabła z powodu wyczerpania, na urodzinach Rocketa przyjaciele okazali jej pomoc. D'Jok przyszedł ją odwiedzić, gdy odpoczywała w łóżku, a zaraz po nim Micro-Ice, z którym ostatecznie zawarła rozejm i ustanowiła z nim umowę. Ona nauczy go podrywać dziewczyny, on zaś nauczy ją mówić słowo "nie", skierowane oczywiście do matki i reklam przez nią oferowanych
Nawet na imprezie zorganizowanej specjalnie dla Snowi Kidsów, ich rodzin i znajomych brunet okazał się być dobrym przyjacielem. Gdy D'Jok spławił Mei, która widocznie była w nim zakochana, Micro-Ice powiedział o tym D'Jokowi, prosząc go, żeby jej tak nie odpychał od siebie. Przy okazji brunet wykorzystał rady Mei rozmawiając z Zoelin, a Mei odmówiła stanowczo matce. Wszystko się świetnie układało, a Snow Kidsi byli w świetnej formie.
Finał, emocje, najważniejsze doświadczenie i najważniejszy dzień w życiu Snow Kids. "To jest nasze przeznaczenie!"- zawsze powtarzał D'Jok lecz nie w tym ważnym dniu. Drużyna Snow Kidsów weszła już na podest, który po chwili ruszył, a ich oczom ukazały się pełne trybuny stadionu Genesis. Mei stała obok D'Joka, który był nieobecny duchem. Chwyciła jego dłoń i uśmiechnęła się ciepło do niego. Ten tylko spojrzał na nią szmaragdowymi oczyma pełnymi smutku i wyrwał dłoń z uścisku. Zabolało ją to i to bardzo.
Mecz trwał w najlepsze, a D'Jok cały czas źle grał, co gorsza nikt nie wiedział dlaczego. Snow Kidsi zaczęli w końcu unikać podań do niego i praktycznie grali w sześć osób. Nadszedł czas rzutu wolnego, który miał wykonywać Rocket. W ostatniej chwili powstrzymał go rudy, gdyż chciała się zrewanżować za swoją dotychczasową grę. Po chwili namysłu kapitan zgodził się, a D'Jok stanął przy piłce.
- Wierzymy w ciebie, a przynajmniej ja- z zamyślenia wyrwał go ciepły głos Mei. Po chwili skupienia strzelił prosto w światło bramki. Snow Kidsi wygrywali z Shadowsami 1:0. Co to była za radość! Naprawdę ogromna, chociaż do końca meczu było daleko.
W szatni podczas przerwy wszystko się wyjaśniło- D'Jok chciał ratować swojego ojca, przegrywając jednocześnie mecz- opowiedział o tym drużynie.
- Więc czemu strzeliłeś wolnego?- ktoś zadał pytanie.
- Bo nie mogłem was zawieść, nie mogłem zawieść ciebie- swoje ostatnie słowa skierował do Mei, którą zaczął pokrywać rumieniec.
Druga połowa w wykonaniu SK była o niebo lepsza. Gdy rudy dowiedział się, że jego ojciec został uratowany, mógł bez problemu całym sercem wrócić na boisko. Niestety połowa zakończyła się remisem. Oznaczało to jedno- zasada złotej bramki- która z drużyn pierwsza zdobędzie gola wygrywa. Dla drużyny z Akillianu był to potężny cios, dodatkowy stres, szczególnie dla Ahito.
Każdy zawodnik ze Snow Kidsów dawał z siebie wszystko- z niewyobrażalną siłą celował w bramkę, jednak cały czas padały słupki, bądź poprzeczka. Jedynie Mei stała skupiona, czekając spokojnie, aż odbita piłka zaczęła lecieć w jej stronę- użyła maximum fluxa jakie miała, czuła jak potężna energia przechodzi przez jej ciało. Podskoczyła i przechylając się na bok kopnęła piłkę z całych sił. Trafiła ona prosto w ręce bramkarza, jednak strzał był zbyt silny i oboje znaleźli się za linią. Przeraźliwy krzyk bramkarza Shadowsów przebiegł po Stadionie, a po chwili było słychać tylko okrzyki radości, gratulującej publiczności.
Snow Kidsi nie dowierzali. Wygrali! Tak, nieznana nikomu drużyna, z przed kilku miesięcy, wygrała! Dodatkowe emocje sprawił puchar, który powoli zaczął zbliżać się ku płycie boiska. Rocket zadecydował, że to rudy go odbierze. D'Jok wyszedł z szeregu i ustawił się, po chwili podeszła do niego Mei. Jedną ręką dotknęła jego klatki piersiowej, patrząc mu głęboko w oczy. Po jego ciele przebiegł przyjemny dreszcz. Gdy już miała odejść i wziąć swoją rękę, ten przyciągnął ją do siebie.
- Dałaś mi siłę- powiedział D'Jok, gdy stykali się czołami, popatrzyli przez moment na siebie, a zaraz potem ich usta się zetknęły w namiętnym pocałunku. To było jedne z piękniejszych zakończeń finału w historii rozgrywek.
Przez kolejne cztery lata Mei nakłaniana przez swoją matkę i podpisane wcześniej kontrakty brała udział w różnych reklamach. Nawet wciągnęła do jednej D'Joka. Nie przepadał za tym. Ale czego nie robi się dla osoby, którą się kocha? Przez niego producent śmiał stwierdzić, że nigdy nie będzie pracować ze sportowcami, gdy rudy rozbił już 12 suszarkę do włosów. D'Jok nie pojmował jak to możliwe, że one tak łatwo się rozpadają w drobny mak, gdy przypadkowo wypuszczone z ręki upadną na ziemię. Stwierdził nawet, że porcelana ma większą wytrzymałość. O wiele większą.
- Mei, mówiłaś, że z tym skończysz.
- Spokojnie D'Jok. Za niedługo kończą mi się kontrakty i postaram się, aby mama na razie nic mi nie załatwiała. Za niedługo puchar. Z resztą wiesz jaka ona jest, czasami nikt jej nie może powstrzymać.
- Przynajmniej teraz jej nie ma z nami- pomyślał D'Jok, przypominając sobie, że przy większości reklam Linda jej towarzyszyła.
Puchar trwał w najlepsze, a Mei była ciągle zabiegana pomiędzy treningami, a reklamami. Prawie zawsze dawała sobie radę, nie licząc kilku spóźnień na treningi. Na meczach dawała z siebie wszystko. Mimo, że była obrońcą działała też często w akcjach ofensywnych. Nieraz zdobywała gole. Miała nadzieję, że w ten sposób uwolni się od castingów. Jednak to nie działało.
Puchar się skończył, wygraną Snow Kidsów drugi raz z rzędu! Mei wiedziała komu musi podziękować.
- Czy coś się stało, córciu?
- Oczywiście, że nie. Chciałam ci podziękować za wspieranie mnie przez te kilka miesięcy. Za to, że przy mnie byłeś i starałeś się powstrzymywać zbyt ambitne plany mamy- powiedziała uśmiechnięta Mei.
- Przecież wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko i zawsze- odpowiedział Dorian, który w tej chwili wyglądał na bardzo starego- jego włosy całkowicie zsiwiały, miał parę zmarszczek na twarzy i nosił okulary, ale Mei to nie obchodziło- był jej tatusiem.
Podczas rozmów z ojcem Mei była tylko sobą, a nie modelką, która pragnie brać udział w castingach, jak przy Lindzie.
Minął kolejny rok. W życiu Mei prawie nic się nie zmieniło. Prawie- oprócz tego, że nie czuła do D'Joka tego samego co kiedyś, do tego dochodziły częste kłótnie o byle jakie błahostki. Mei poważnie zaczęła się zastanawiać nad zerwaniem z nim. Mimo wszystko nie chciała tego zrobić, z przyzwyczajenia chciała bardziej uszczęśliwić innych niż siebie.
- Mei? Nic ci nie jest? Nie wyglądasz za dobrze- Mei wystraszyła się, gdy usłyszała czyjś głos za plecami.
- Sinedd? A co ty tutaj robisz?- odparła dziewczyna nie udając zaskoczenia, tym bardziej, że był dla niej miły.
- Ja? Po prostu przechodziłem... Codziennie chodzę na spacery- odpowiedział. Mei jednak mu nie wierzyła. Sinedd nie był typem faceta chadzającego sobie tylko po to, żeby się przewietrzyć.
Porozmawiała z nim. Nie chciała, nie była do tego skłonna ze względu na jego charakter, ale chciała się zwierzyć komuś spoza jej najbliższego otoczenia. Brunet okazał się jednak dobrym słuchaczem, nawet doradził jej aby zerwała z D'Jokiem, skoro takie myśli co raz częściej ją prześladowały. Zdziwiła się jego obiektywizmem- w sumie nie znali się za dobrze, ale Sinedd nie mówił o zerwaniu tak, by specjalnie uprzykrzyć rudemu życie, ale jako osoba, która służy dobrą radą dla wszystkich. Dało się to wyczuć. Rozmowa rozweseliła ją, czuła się podniesiona na duchu- w końcu ktoś respektował jej zdanie. Podziękowała Sineddowi, a on rzucił na odchodnym: "Zawsze jestem w tym parku o tej samej porze."
Chociaż Mei była upewniona w swoim wyborze nie zrobiła kroku naprzód. D'Jok znowu był jej kochanym D'Jokiem, nie odstępowali się na krok. Robili wszystko razem, świetnie się przy tym bawiąc. Snow Kidsi byli równie szczęśliwi- w końcu w drużynie zawitał pokój. Mei nie miała potrzeby chodzenia do parku- bała się, że Sinedd może jednak ją przekonać jakimiś argumentami do zerwania z jego rywalem. Mimo silnej woli i tak go spotkała, przypadkiem, gdy wyszła z hotelu. Przebywała wtedy na Genesis z powodu nagrywania reklam. Jej drużyna trenowała na Akillianie, gdyż do kolejnego pucharu było jeszcze daleko.
Co się odwlecze, to nie uciecze- przysłowia często mają większą moc niż inne słowa. Mei definitywnie odeszła od D'Joka, po przegranym meczu z Shadowsmi. Rudy wszystko zwalił na swoją dziewczynę, która nie tylko opuszczała treningi, ale też użyła smogu podczas meczu. Zapłakana Mei wróciła szybko do domu. Niestety jej ojciec został dzisiaj dłużej w pracy i zastała tam tylko matkę.
- I dlatego nie chcę już wracać do Snow Kidsów- podsumowała swoją opowieść Mei.
- Mei, przecież istnieje proste rozwiązanie tej sytuacji- powiedziała zirytowana Linda- Przejdź do Shadowsów, od dłuższego czasu spotykasz się z Sineddem, który sam Ci to zaproponował. Zostaniesz gwiazdą ataku.
Dziewczyna przyznała mamie rację, chociaż miała dość, gdy ta znowu wspomniała o gwieździe ataku. Posłuchała jej rady i udała się do Sinedda. Ten był bardzo zadowolony z jej decyzji- nie dość, że zyskał dobrego zawodnika, to miał przy sobie bliską osobę. Zaczynał liczyć na coś więcej, gdy Mei oficjalnie zerwała z D'Jokiem. Właściwie już wcześniej zaczynał myśleć o Mei, jako o kimś więcej niż przyjaciółce, szczególnie gdy przebywali razem na Paradisii, z dala od wszystkiego- ludzi i problemów.
Mei była pozytywnie zaskoczona zmianą charakteru Sinedda, miała świadomość, że to po części była jej zasługa. Niedługo po tym zbliżyli się na tyle blisko, że zostali parą. Puchar Paradisii i całe z nim związane zamieszanie przyszło szybciej niż oczekiwała. Nawet nie zauważyła kiedy Shadowsi wielkimi krokami zbliżali się do finału.
To był szczęśliwy okres w jej życiu. Spędzała dnie ze swoim ukochanym na graniu w piłkę nożną. Czego potrzeba więcej do szczęścia? Niczego. Chociaż czasami brakowało jej przyjaciół z poprzedniej drużyny. Na szczęście co jakiś czas udawało jej się spotkać Tię, co podnosiło Mei na duchu. Wtedy czuła, że nie tylko ona tęskni, ale inni za nią również.
Mimo wszystko pojawiały się w tym okresie również zgrzyty. Mei często rozłączała się podczas rozmów z matką. Linda przy każdym telefonie przypominała jej o tym, jaką to dobrą decyzje podjęła przechodząc do Shadowsów. Zaznaczając, że to ona doradziła jej opuszczenie Snow Kidsów. Nie omijała także wątku z gwiazdą ataku.
Sinedd nie rozumiał swojej dziewczyny. Niedawno odnalazł rodziców i tak ich pokochał, że świat stał się dla niego całkiem nowym, bardzo szczęśliwym miejscem. Doceniał rodziców na każdym kroku, byli dla niego idealni. Nigdy nie zaznał rodzicielskiej miłości, więc był wniebowzięty, gdy takowej zasmakował. Dlatego nie rozumiał Mei, która z matką potrafiła się tylko kłócić, a z ojcem rozmawiała rzadko.
Po jakimś czasie Mei zaczęła się czuć źle w Shadowsach. Nie dość, że zostawiła swoich przyjaciół, to jeszcze czuła te okropne uczucie uzależnienia od jej matki. Po ogromie rozmów z nią przez telefon i laptop doszła do wniosku, że wybór nowej drużyny to była tylko zasługa Lindy. Tak naprawdę nie odważyłaby się na ten krok, na pewno nie sama. Po raz kolejny została do czegoś popchnięta. Znowu odebrano jej samodzielność. Nienawidziła tego od wielu lat. Nienawiść do matki, która nią manipulowała wzrastała razem z nią. Chciała w końcu zrobić coś sama.
Puchar na Paradisii zakończył się remisem pomiędzy Drużyną Paradisii i Shadowsami. Nie został on także dokończony z powodu zniszczenia planety i natychmiastowej ewakuacji wszystkich tam przebywających osób.
Przez najbliższe miesiące miało wiać nudą. Nic ciekawego nie miało się wydarzyć w galaktyce Zaelion. Jednak Stowarzyszeni Fluxa ogłosiło otwarcie przyspieszonego Pucharu Galactik Football. Nie było osoby, która nie ucieszyłaby się.
Stary puchar oznaczał stare zasady. Mei musiała nauczyć się używać smogu. Trenowała wraz z Sineddem, który miał jej pomagać. Szatynka oczekiwała od niego głównie psychicznego wsparcia, ale się nie doczekała. Sinedd tylko ją prowokował, chciał wydobyć z niej nienawiść, która miała aktywować smog. Taki sposób dawał efekty. Mei udało się opanować smog. Jednak już po pierwszym użyciu miała zawroty głowy oraz nie umiała złapać oddechu w płucach. W skrócie, smog był dla niej szkodliwy.
Mei powiedziała Sineddowi, że nie chce używać smogu, zdrowie jest dla niej ważniejsze. Mimo pozorów, które dotychczas sprawiały, że to pieniądze mogły się wydawać dla niej największą wartością, to w rzeczywistości tak nie było. Sinedd nie do końca chciał to zrozumieć, ponieważ gra w Shadowsach była dla niego wartością nadrzędną. Ostatnio cały czas dało się wyczuć napięcie pomiędzy nią, a brunetem. Postanowiła od niego odpocząć, dać sobie i jemu czas, aby pobyli sami, a potem na spokojnie zadecydować o przyszłości ich związku. Brunet nie przyjął tego z entuzjazmem, ale Mei wiedziała, że w końcu mu przejdzie, dlatego dłużej się nie wahała i opuściła Shadows, i swojego chłopaka Była to jej pierwsza samodzielna decyzja.
Druga nastąpiła niebawem. Odważyła się porozmawiać z D'Jokiem. Chciała z nim porozmawiać jako osoba, która również opuściła Snow Kids, a nie jako była dziewczyna. Cieszyła się, że chłopak również jej nie odtrącał- obydwoje traktowali się tak, jakby zaczynali swoją znajomość na nowo- z czystym kontem, bez wypominania grzechów z przeszłości. Świetnie się rozumieli. I chociaż to D'Jok myślał, że więcej zawdzięcza Mei, dzięki rozmowom z nią, to szatynka również potrzebowała takiego kontaktu, bardziej niż sama zdawała sobie z tego sprawę.
Często schodzili na rozmowy o Snow Kids jako ich rodzinie. Mei zaczęła poważnie zastanawiać się nad powrotem do nich. Stwierdziła, że jeśli naprawdę są jej rodziną, to przyjmą ją z otwartymi ramionami. D'Jok ją podziwiał. Sam nigdy nie odważyłby się na ten krok, nie po tym co zrobił byłej drużynie. Mei miała większe szanse na przyjęcie jej z powrotem, ale niestety wątpił w to.
Jego kontakt z Mei urwał się na jakiś czas. Nie nalegał na spotkania, bo wiedział, że Mei i bez niego ma pewnie masę rzeczy do zrobienia. Trochę z nudów poszedł na mecz Snow Kidsów. Był w szoku, gdy zobaczył Mei w podstawowym składzie. To znaczy, że Snow Kids są prawdziwą rodziną!
Nadzieja do niego powróciła.
Tymczasem Mei dodała do swojego konta już trzecią samodzielną decyzję. A czwarta szykowała się już do wpisu.
Mei czuła, że ten moment jest prawdopodobnie najważniejszym w jej życiu. Nie czuła jednak strachu. Wiele razy ćwiczyła w swoich myślach wszystkie możliwe scenariusze tego spotkania. Za każdym razem to jej słowo było ostatnie. Czuła się na tyle silna, że gdyby cała rozmowa potoczyła się inaczej, to i tak dałaby radę postawić na swoim.
Przez całą drogę do restauracji była uśmiechnięta. Chciało jej się skakać z radości, ponieważ była pewna swojej decyzji. Teraz nie tylko na zewnątrz, jak przez te wszystkie lata, wyglądała pewnie, ale także czuła się tak w duchu. Maska, której od dłuższego czasu się pozbywała, dzisiaj miała się skruszyć do końca, już nieodwracalnie. Maska obojętności, egoizmu, dążenia po trupach do celu. Maska uległości. Dzisiaj miały odlecieć jej ostatnie minimalne kawałki.
Będąc pewną siebie przekroczyła próg lokalu. Jej matka już na nią czekała- siedziała po środku sali. Jak zawsze chciała skupić na sobie i swojej córce dużo uwagi. Mei już do tego przywykła, a dzisiaj wszystko było jej obojętne.
- Witaj, mamo- powiedziała zwykłym, grzecznym tonem- Jak wiesz, chciałam z tobą porozmawiać o czymś ważnym.
- Oczywiście! Nie dziwię się, że chcesz. Bądź tak łaskawa i wyjaśnij mi skąd ta nagła decyzja przejścia do Snow Kids?! W Shadowsach miałaś wszystko co było ci najbardziej potrzebne! Do tego nie skonsultowałaś tego ze mną! Z resztą, nie robiłaś już od tego od dawna!- Linda jak zwykle naburmuszona, przeszła do rozmowy, zanim Mei zdążyła ją jakoś porządnie rozpocząć.
- Mamo, już nie mogłam dłużej być w Shadowsach. Po pierwsze smog mi szkodzi, a po drugie ostatnio nie mogłam zrozumieć się z Sineddem. Musimy od siebie odpocząć. I już od dawna tęskniłam za przyjaciółmi, chciałam wrócić na swoje miejsce i tak zrobiłam.
- No tak! Mogłam się tego spodziewać! To pewnie ojciec nagadał ci tych bzdur o przyjaciołach!- Linda nie ukrywała rozgoryczenia- Zapomniałaś co się tak najbardziej liczy w tym świecie? Bez pieniędzy i sławy ludzie po prostu giną. Znikają, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
- Posłuchaj, mamo. Nie rozmawiałam o tym z nikim. Samodzielnie podjęłam tę decyzję i czułam, że robię dobrze. I wcale się nie pomyliłam. Sławna i tak już jestem, więc żadna pozycja na boisku tego nie zmieni. To samo dotyczy pieniędzy. Zdrowie jest dla mnie ważniejsze.
- Mei! Czy ty czasem o czymś nie zapomniałaś?! Przedstawienie musi trwać!- na te słowa kąciki ust szatynki uniosły się lekko. Na ten moment czekała.
- Spokojnie, o tym to ja nie zapomniałam- powiedziała uśmiechając się. Na twarzy Lindy pokazała się ulga- Tylko, tak po prostu, zmienię scenariusz, a właściwie jego reżysera i w sumie całą jego ekipę. Dlatego zwalniam cię, od tej pory będę wszystko ustalać sama- zawsze otwarta na WYSŁUCHANIE konsultacji, jednakże nie będę ich za bardzo brała do siebie. To właśnie tak bardzo chciałam ci powiedzieć. W końcu każda telenowela nudzi się po kilku latach, szczególnie, gdy ciągle kręci ją jeden reżyser. Ty już mną kierowałaś od dzieciństwa, nigdy nie podejmowałam decyzji sama.
Twarz Lindy była dobrym przykładem tego jak wygląda szok. Zatkało ją. Mei miała nadzieję, że do jej matki w końcu dotrze to, co tak długo skrywała w sobie. Nie chciała jej mimo wszystko zranić, bo jaką by nie była, to Linda jest jej matką.
- Mei, naprawdę mnie zaskoczyłaś...- zaczęła Linda- Jednak, nie do końca rozumiem to co mi przekazałaś. Może i wybierałam dla ciebie hobby w dzieciństwie i decydowałam za ciebie w innych sferach życia, ale to były najtrafniejsze decyzje. One były najlepsze dla ciebie!
- Nie, mamo, nie były. Głównie dlatego, że nie pytałaś się mnie o moje własne zdanie. Na początku, gdy coś mi się nie podobało mówiłam ci o tym, ale ty stwierdziłaś, że jako dziecko nie wiem co dla mnie najlepsze. Wiedziałam, że dalsze sprzeciwy nie miałyby już sensu, bo i tak postawiłabyś na swoim. Przez pewien czas nawet z charakteru stałam się taka jak ty. Żyłam zaślepiona, myśląc, że tylko w taki sposób jak mówisz da się żyć. Dzięki moim przyjaciołom ze Snow Kids, po wielu miesiącach zrozumiałam jak wygląda prawdziwe życie. Z oczu spadły mi klapki. Wtedy nie byłam gotowa tak od razu powiedzieć tobie "nie". Zaczęłam od drobnych kroczków, aż w końcu moje pierwsze samodzielne, ważne decyzje spowodowały przechylenie się szali. Teraz jestem tą Mei, którą zawsze byłam w głębi serca. Nie wiem, jak szybko zrozumiesz to co ci powiedziałam, ale zapamiętaj- od tej chwili to ja jestem reżyserem swojego życia!
Mei wykrzyknęła to zdanie, uderzając lekko pięścią w stół. Wcale nie była zła, tylko emocje wzięły nad nią górę. W jej oczach można było dostrzec iskierki. Zadowolona Mei odeszła od stołu, wiedziała, że dalsza rozmowa nie przyniosłaby niczego- Linda musi wszystko sama przemyśleć.
Mei nigdy nie zamierzała jej przeprosić, bo stwierdziła, że nie ma za co. Na pewno nie za to, że w końcu została wolna. Tak, wolna! W jej myślach ciągle przewijało się słowo "wolność". Było to dla niej najpiękniejsze słowo. Miała ochotę w podskokach wrócić do hotelu, wykrzykując te jedno magiczne słowo. Ograniczyła się do szerokiego uśmiechu.
Dla niej nie istniały już przeszkody. Czas w końcu dać upust nowej (a właściwie starej) Mei. Pokazać ją światu! Dużo ludzi, których mijała odwzajemniało jej uśmiech. To było całkiem nowe doświadczenie dla szatynki. Czuła, że nie uśmiechają się, dlatego że jest gwiazdą, tylko z prostszego powodu, że jest szczęśliwa. Po policzku spłynęły jej łzy. Łzy szczęścia, które zmyły kilka drobniutkich śladów, które pozostawiła po sobie maska. Nareszcie przedstawienie będzie się toczyć bez niej.
***
Kochani!
Jak już napisałam w "Informacji", dodanej w maju, to już koniec. Ostatnie opowiadanie, czyli także ostatni post na tym blogu. Wiem, że w sumie nie było ich dużo, ale jakieś były. Dla mnie to już i tak coś (tak samo jak ponad 6000 wyświetleń!). Gdyby ktoś się mnie zapytał ze 3 lata temu, czy chciałabym tworzyć opowiadania i je publikować, to pewnie powiedziałabym, że z konia spadł. Z jednym powodów takiej odpowiedzi byłaby moja nieśmiałość. Chociaż w internecie można być anonimowym, to jednak komentarze odczuwa się jako te płynące prosto do siebie.
Dlatego chciałam serdecznie podziękować tym, którzy pozostawili swoje komentarze pod moimi wypocinami. Naprawdę, dużo one dla mnie znaczyły, jak i dalej znaczą. Będę zadowolona jeśli kiedyś zobaczę komentarze także pod tym postem. Będę zaglądać na tego bloga, więc będę widziała wszelkie komentarze. Jeśli to właśnie czytasz i nigdy wcześniej nie pozostawiłeś(aś) komentarza, to proszę ujawnij się chociażby na koniec, będę wdzięczna.
Podsumowując, blog po prostu pozostanie w sobie sieci, chociaż są nikłe szanse, że kiedyś go wznowię.
Co do samego opowiadania... Jak pewnie wiecie albo i nie, Mei jest moją ulubioną postacią z uniwersum Galactik Football. Zawsze zastanawiałam się jak wyglądało jej dzieciństwo i jaka wtedy była. Nigdy nie myślałam o niej jako o postaci złej do szpiku kości, dlatego taka jest moja teoria, co do jej przemian charakteru. Myśl, aby napisać o tym opowiadanie zrodziła się ponad roku temu, a w zeszłym roku, w sierpniu, zaczęłam pisać to opowiadanie. Skończyłam je po roku, chociaż (jak pisałam) w sierpniu brakowało mi tylko zakończenia. Co prawda mogłam od tak sobie dokończyć opowiadanie, ale jak już zaczynam to chcę coś skończyć (w miarę) porządnie. Od początku wakacji główkowałam jak je zakończyć, a tu nagle, ze 2 dni temu, wena przyszła i rozwiązanie samo mi się pojawiło, po prostu oświeciło mnie, że przedstawienie musi trwać. ^^
Mam nadzieję, że Was nie rozczarowałam. Z góry przepraszam za błędy i życzę miłego czytania. Pozdrawiam i do zobaczenia w przyszłości!
Sefia.
P.S. Kto wie? Może jeszcze kiedyś założę jakiegoś bloga? :)